SIEĆ NERDHEIM:

Rozbieraj się, panie Lecter. Recenzja komiksu Pacjent

Dynamika z okładki w sumie trwa przez większość komiksu.

Zabiera się prostak za poważny komiks i ma problem. Zwykle obawiam się, że moje przyzwyczajenie do kampowej superbohaterszczyzny wygania z mózgu wszystkie neurony zdolne ocenić dzieła z innego nurtu. Potem dostaję w ręce takiego Pacjenta i zaczynam sobie bezczelnie psioczyć pod nosem, bo widzę niedociągnięcia, coś mi się nie podoba. Wstępnie mnie to zmartwiło, bo czy mam w ogóle prawo pastwić się nad raczej docenianym komiksem? Oczywiście, ale po drugiej lekturze doszedłem do wniosku, że chyba nie będę musiał. Przynajmniej nie jakoś okrutnie.

Na ulicy Kruczej, bo przecież nie mogła to być Fiołkowa, wydarzyła się tragedia z serii tych, o których to wspomina nawet prasa w innych krajach. Zakrwawiona, wałęsająca się po okolicy dziewczyna zachęca policję do odwiedzenia jej domu, domu wypełnionego zwłokami wieloosobowej rodziny skołowanej biedaczki. Tę rzeź przeżył jednak również ciężko ranny Pierre, jej brat i główny bohater opowieści. Sześć lat później budzi się on ze śpiączki i ze wsparciem zafascynowanej nim psychiatry zaczyna mierzyć się z przytłaczającą rzeczywistością.

Nóż? W Wielkiej Brytanii grozi za to kara śmierci.

Zapowiada się fajnie, nie? Problem w tym, że trochę skłamałem, bo (pomimo opisu na odwrocie albumu), problematyka traumy uderzającej po latach i tego, jak upływ czasu wpływa na ofiarę takiej tragedii, nie są poruszone praktycznie wcale. Ja wiem, założenie Pacjenta jest zupełnie inne, w kategorycznie odmienne struny wrażliwości ma to wszystko uderzać, ale nadal szkoda mi, że tak interesujące motywy są tu potraktowane po macoszemu. Do mojego wstępnego niezadowolenia przyczyniła się również w dużej mierze sama fabuła, jej rozwój i główny wątek. Wydawało mi się, że to mało zaskakująca, kryminalno-psychologiczna baja, która gubi się między chęcią przyziemnej, emocjonalnej analizy ludzkich uczuć i próbą zaabsorbowania czytelnika sensacyjną awanturą z charyzmatycznym zwyrodnialcem w roli głównej. Zbyt szybko odkrywa swoje karty, zbyt szybko zmienia konwencję i miałoby to rację bytu w innym medium, na przykład filmie, który te rozwarstwione wyobrażenia zlepił by jakąś niestandardową zabawą stylistyczną i reżyserską.

W dużej mierze nadal tak sądzę, bo w moim odczuciu Pacjentowi daleko do niemalże jednogłośnie chwalonych Dni, których nie znamy tego samego autora. Dobry ze mnie jednak człowiek, więc dałem temu komiksowi drugą szansę i przy powtórnym posiedzeniu ze zdwojoną mocą uderzyły mnie elementy stanowiące o sile tej fabuły. Za średnim fundamentem czają się bowiem poruszające detale, subtelna symbolika, godne podziwu rozrysowanie historii postaci pozornie mniej istotnych od protagonisty i napalonej na niego lekarki. Korytarzami placówki będącej centrum akcji wędrują bohaterowie zdecydowanie bardziej interesujący od pięknookiego ocaleńca, a rozwarstwienie między ich żywotami i mocno teatralnym pierwszym planem tworzy niesamowicie przytłaczający klimat. Nawet w obliczu niewyobrażalnego zła, ludzkie dramaty uderzają bardziej, a Timothé Le Boucher potrafi o nich opowiadać w sposób zdradzający ogromne pokłady empatii i rzeczowego zrozumienia.

Proste kadry, ale podoba mi się ta oczywista sekwencyjność.

Autor potrafi również rysować, choć jego minimalistyczna kreska może niektórym wydawać się mało porywająca. Nie doświadczymy tu artystycznych fikołków, żonglowania formą i niestandardowego układu kadrów, a ja sam z początku zapamiętałem rysunki jako lekko plastikowe, zbyt sterylne. Le Boucher umie jednak bez wysiłku zwracać uwagę czytelnika na istotne szczegóły scen, ulotne wahania mimiki. Dobrze radzi sobie również z czytelną sekwencyjnością, przerywając czasem gładkość wizualnej narracji, by zwrócić uwagę na coś istotnego, a oszczędne tła i przytłumiona kolorystyka podkreślają słusznie dołującą atmosferę. „Przyjemne” to w tym przypadku niewłaściwe słowo, ale z graficznego punktu widzenia, Pacjenta czyta się z łatwością.

No magnum opus Le Bouchera to to z pewnością nie jest, ale z pewnością intryguje na tyle, by pobudzić zainteresowanie i zachęcić do oczekiwania na lokalne wydanie innych dzieł autora. Mam wrażenie, że Pacjent był dla niego taką wędrówką w nieznane, próbą pogodzenia wrażliwości z tematyką, która mogłaby przyciągnąć szersze grono odbiorców. Nie od dziś, choć ostatnio niepokojąco mocniej, chłoniemy historie osób popełniających niewyobrażalne zbrodnie. Tym bardziej niepokojące jest uwielbienie publiki dla fabuł romantyzujących takie osoby, a ten komiks troszkę wpisuje się w taki nurt. Z drugiej strony, nawet chyba mimowolnie, Timothe Le Boucher nasącza swój scenariusz zrozumiałymi, trafiającymi w serce problemami zwykłych ludzi, realizacjami naszych najgorszych lęków w postaci dużo bardziej realnej niż gładkolicy, skrajnie inteligentni socjopaci, którzy wbrew narracji narzucanej przez Hollywood, nadal nie są zbyt powszechnym modelem jednostki znanej jako człowiek.

Uroki małych miast, każdy zna każdego.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Pacjent
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Autorzy: Timothé Le Boucher
Tłumaczenie: Aleksander Donakowski
Data premiery: 17.11.2021
Liczba stron: 296

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Zabiera się prostak za poważny komiks i ma problem. Zwykle obawiam się, że moje przyzwyczajenie do kampowej superbohaterszczyzny wygania z mózgu wszystkie neurony zdolne ocenić dzieła z innego nurtu. Potem dostaję w ręce takiego Pacjenta i zaczynam sobie bezczelnie psioczyć pod nosem, bo widzę...Rozbieraj się, panie Lecter. Recenzja komiksu Pacjent
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki