SIEĆ NERDHEIM:

Bez większych zmian. Recenzja komiksu Invincible tom 8

Tym razem żółciutko, tak pod logo.

Czołem, wytrwali czytelnicy recenzji! Naprawdę chce wam się jeszcze sprawdzać, czy Invincible warto czytać? Minęły prawie dwa lata, dostaliśmy już osiem tęgich tomów i wszyscy recenzenci są raczej zgodni – superhero w wyobrażeniu Roberta Kirkmana jest niezmiennie miodne, a ewentualne wahania jakości (głównie w przejściowych etapach historii) są minimalne. Najnowszy album nie wybija się z szeregu, wciąż dostarcza doskonałe trykociarstwo łamane przez okruchy życia o wkraczaniu w dorosłość. Koniec recenzji, dziękuję, rozejść się.

Jeszcze czytacie? Ech, no dobra, najwyraźniej będę musiał wyjaśnić, czemu wciąż nie znalazłem powodów do zaniechania upartego fanbojowania tej serii.

Wyniszczająca wojna z Viltrumianami dobiegła końca. Zdziesiątkowane siły rasy będącej niegdyś postrachem całego wszechświata skryły się na Ziemi i planują za pomocą intensywnego cimcirimcim z lokalnymi odbudować swoją potęgę. Stan zawieszenia broni, który mógłby trwać nawet setki lat, nie pasuje jednak wszystkim. Niektórzy chcieliby kuć żelazo póki gorące i wykończyć niedobitki za pomocą środków mogących potencjalnie zagrozić także miliardom bogu ducha winnych Ziemian. W obliczu trudnych decyzji moralnych dawni sprzymierzeńcy będą musieli tłuc się po mordach, a śmiertelni wrogowie niespodziewanie staną po tej samej stronie barykady. Jednocześnie, zupełnie nie ułatwiając i tak problematycznej sytuacji, Invincible kontynuuje kontrowersyjną współpracę ze zmutowanym eko-terrorystą o aparycji wyrzutka z pewnej ekstremalnej, dinozaurzej kreskówki z lat 90.

Jak sugeruje powyższy opis – w ósmym tomie wciąż dzieje się niesamowicie dużo. Choć rozdziały najbardziej przeładowane akcją, intrygą i masową ewisceracją mamy już za sobą, to nawet w tak teoretycznie przejściowym etapie czeka nas sporo zaskoczeń. Kirkman w dalszym ciągu pieczołowicie dba o utrzymanie uwagi czytelnika, częstując go co kilka stron jakimś drobniutkim twistem fabularnym. Status quo głównego wątku pozostaje chwiejne i nie nuży, a na dodatek dostajemy całkiem rozbudowaną, odjechaną historię retrospekcyjną dwójki z głównych postaci drugoplanowych. W międzyczasie przypominają o sobie również przypały typowe dla trykociarskich uniwersów, czyli inwazje międzywymiarowych i kosmicznych złoli – te jednak, w natloku poważniejszych problemów, scenariusz strąca od niechcenia jak upierdliwą muchę.

Braciszek Marka odgrywa coraz większą rolę.

Czyli w sumie nie dzieje się nic ogromnie ważnego, przynajmniej w porównaniu do dwóch poprzednich tomów, ale wciąż nie sposób uszkodzić sobie szczękę przez nadmiar ziewania. Siła scenariusza najbardziej objawia się jednak w innym elemencie. Kirkman, z uporem maniaka, drobiazgowo i konsekwentnie wpisuje profile psychologiczne swoich postaci w tok akcji. Zachowania bohaterów absolutnie nie dziwią i w sumie większość z nich ma jakieś sensowne argumenty w obliczu potencjalnego ludobójstwa. Do tego dochodzą typowe dla serii wątki obyczajowe, takie bardziej przyziemne. Jakimś cudem (pewnie też dzięki sprawnemu osadzeniu w superbohaterskiej otoczce) nadal nie nudzi mnie śledzenie rozterek osobistych i miłosnych głównego bohatera, jego rodziców, a nawet kosmitów o raczej rozbieżnej fizjonomii rozrodczej.

Pomimo ogromnych stawek i powagi rozpatrywanej problematyki nie można jednak ukryć, że ósmy tom Invincible opisuje raczej spokojniejszy, przejściowy etap. Scenarzysta stara się jak może, by ubarwić nową codzienność, ale skoki emocji nie odbijają się już od sufitu, tynk się nie sypie, a usprawiedliwione fabularnie wypatroszenia są ociupinkę mniej epickie. Oczywiście ten pozorny spokój (przynajmniej jak na normy świata przedstawionego) jest ewidentnie kruchy i cały czas mamy świadomość zbliżających się, gargantuicznych komplikacji, ale na ich zawiązanie w narracji będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Nie przeszkadza mi to jednak zbytnio, w dobrej opowieści amplituda intensywności musi czasem zejść nieco niżej.

Kirkman tradycyjnie nie osieraca postaci drugoplanowych.

Nic nie zmienia się też w warstwie graficznej, na całe szczęście. Zeszyty składające się na ten album ilustrują znani z poprzednich etapów historii Ryan Ottley i Cory Walker. Ich style są na tyle zgodne, że ciągłe przeskakiwanie między nimi zupełnie nie wytrąca czytelnika z doskonałej dynamiki wizualnej narracji. Obaj doskonale wykręcają sylwetki bohaterów w niesamowicie płynnych scenach akcji. Obaj, pomimo raczej typowego sznytu superbohaterskiego, już dawno uczynili tę serię swoją i graficznie rozpoznawalną. Odnajdują równowagę między cukierkowym spandeksem i przerysowaną brutalnością, a przy okazji naprawdę sprawnie (choć czasem nieco karykaturalnie) naprowadzają emocje na twarze wszystkich postaci. Jedyną wyraźną różnicą jest większa oszczędność Walkera w szkicowaniu twarzy, przez co wyglądają one u niego mniej surowo, momentami nawet jakoś tak przytulaśnie (z braku lepszego słowa). Ogólnie to trykociarski standard, ale doprowadzony do skrajnej jakości dzięki staranności obu rysowników przy kreśleniu szczegółów w każdym kadrze i dzięki co najmniej porządnej robocie kolorystycznej FCO Plascencii i Johna Raucha. 

Już wszystko jasne? Usatysfakcjonowani takim wyjaśnieniem? Tak, ósmy tom Invincible trochę zwalnia, ale po tak przeładowanych istotnymi wątkami dwóch tomach poprzedzających, nie dało się raczej tego uniknąć. Co więcej – taka przerwa była zdecydowanie potrzebna zarówno dla sprawnego nabudowania podstaw pod następne etapy opowieści, jak i dla uniknięcia przeładowania synaps biednych czytelników. W tym interludium znalazło się jednak miejsce na bardzo istotne wątki, a miłość Kirkmana do jego własnego uniwersum i zamieszkujących je postaci wciąż wylewa się z każdej strony. Rysujący zresztą też chyba mają nadal podobną frajdę z kreślenia i to udzieliło się także mnie, ponownie, niezmiennie od dwóch lat. Jak jakość Invincible zacznie się na serio sypać, to na pewno was o tym poinformuję, ale do tego momentu najwyraźniej jeszcze daleko.

Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Invincible tom 8
Wydawnictwo: Egmont
Autorzy: Robert Kirkman, Ryan Ottley, Cory Walker, John Rauch, Cliff Rathburn, FCO Plascencia
Tłumaczenie: Agata Cieślak
Data premiery: 23.07.2020
Liczba stron: 296

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
spot_img
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + ciągłe, małe twisty<br /> + świetne rysunki<br /> + doskonale prowadzona narracja<br /> + naturalna obyczajowość</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – lekko przejściowy etap fabuły</p> Bez większych zmian. Recenzja komiksu Invincible tom 8
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki