SIEĆ NERDHEIM:

Cudowny pierdzielnik. Recenzja komiksu Gideon Falls tom 6: Koniec

Reprezentacja stanu mózgu czytelnika podczas lektury.

Pięć osób, pięć rzeczywistości, pięć splatających się ścieżek, jeden uśmiech i czarna stodoła. Nie, to nie nowy, kuriozalny teleturniej matrymonialny prowadzony przez dziwnie nieobecnego ostatnimi czasy Krzysia Ibisza. To Gideon Falls – według wielu osób magnum opus genialnego Jeffa Lemire, inspirowana (między innymi) Miasteczkiem Twin Peaks epicka, psychodeliczna opowieść o, jak to praktycznie zawsze bywa u tego autora, małej aglomeracji i mroku skrywającym się pod płaszczykiem rzeczywistości. Tym razem jednak płaszczyk i mrok mają znaczenie bardziej dosłowne, co uczyniło z tytułu spektakularny pierdzielnik łączący science-fiction z horrorem. Uwielbiam tę serię, więc jej zakończenie naturalnie zmotywowało mnie do znacznego podładowania zwykle mocno przygaszonej umiejętności biadolenia. Koniec nie jest w żadnym wypadku tak dobry, jak tego oczekiwałem.

Przeczytałem ten tom dosłownie wczoraj, a i tak przed napisaniem tego tekstu musiałem usiąść do lektury ponownie i ogarnąć, co właściwie się wydarzyło, ledwo mi się udało. To znaczy, w ogóle mi się nie udało dobrnąć do sensownych konkretów i wydaje mi się, że nie miało ich tu nigdy być. Gideon Falls od dłuższego czasu brnęło w eskalujący chaos i tu dostajemy jego raptowne zawiązanie w całość, bez szczególnego zwracania uwagi na elementy wiszące na nitkach poszczególnych wątków. Wyszczerzone zło depcze bohaterom po piętach, pięć światów trze o siebie wzajemnie niczym cząstki elementarne w gwieździe neutronowej, nagle zaczyna roić się od zombiaków udających, że nie są zombiakami, a ksiądz niespodziewanie staje się Brudnym Harrym.

Krok przed załamaniem struktury kadrów.

Tradycyjnie już zacznę od mocnej nadinterpretacji – zakładam, że część z was minimalnie chociaż kojarzy, w jakim rytmie Lemire gra scenariuszowo. Małe miasteczko, jakaś rodzina, bliscy znajomi i zwykłe życie, a pod wszystkim czai się mroczne widmo przygniatającego dramatu. Zdecydowana większość jego roboty to obyczajówki, w których pełzająca pod rzeczywistością ciemność ma charakter czysto psychologiczny, rodzinny i socjologiczny. W przypadku Gideon Falls to wszystko przybrało bardziej dosłowny charakter, zło wynika teoretycznie z przeszłości miasta, ale jest też w istocie pierwotne, nieodzowne. Horror, wielowymiarowe science-fiction i żonglowanie sztampami to fajna rzecz. Chcę jednak wierzyć, że kryje się w tym komiksie jakaś głębsza metafora, bo zakończenie podkreśla tylko, jak bardzo bałaganiarski jest jego scenariusz.

Zaczynając od takiego założenia, narastająca nieskładność może mieć sens. Cała ta afera ze skakaniem między alternatywnymi wersjami smętnego miasteczka ma w niej wydźwięk psychologiczny, w którym młody człowiek w celach terapeutycznych uwalnia swoje demony z trzymającej je w ryzach „czarnej stodoły” i mimowolnie wciąga w wynikającą z tego udrękę najbliższych, swoją terapeutkę i księdza. Patrząc na to w ten sposób nawet zakończenie jakoś się klei, wykraczając poza zwrot akcji przeraźliwie typowy dla horrorów. Zdecydowałem tak na tę serię patrzeć, nie ma innej opcji.

Straszliwie powolna segmentacja, ale to działa!

Nie chodzi mi o to, że po usunięciu tego totalnie osobistego usprawiedliwienia dla burdelu fabularnego Gideon Falls jest nie do odratowania, o nie. Jeśli porzucimy kryteria czysto literackie i nie będziemy oczekiwać choćby minimum standardu narracyjnego, chaos ma sens w opowieści o nadnaturalnej istocie kruszącej rzeczywistość. Ci, którym groza w żyłach krąży, mogą też docenić wplecenie w jedną (nie powiem, że spójną) opowieść wielu motywów klasycznych dla gatunku. Mamy tu wszak totalitarne dystopie, małomiasteczkową potworność, tak jakby żywe trupy, thriller psychologiczny, cząstki teorii spiskowych, szalonego naukowca i wiele, wiele innych. Choć fabuła zjada własny ogon, pod względem jednolitości klimatu i stylistyki satysfakcjonuje ogromnie.

Wielka w tym zasługa Andrei Sorrentino oczywiście. Dzięki jego ilustracjom Gideon Falls, nawet oddalając się od subtelności, nie wpada w rejony wizualnego chaosu, zmienia się po prostu w nieco abstrakcyjne przeżycie estetyczne. To uratowałoby nawet totalnie gówniany scenariusz. Na przestrzeni pierwszych kilku tomów w dosyć przyziemnej (ale dalekiej od nudnego standardu) konstrukcji czasem wyróżniały się kadry i splashe sygnalizujące w bardzo elegancki sposób jakieś głęboko skryte zepsucie. Od poprzedniego tomu praktycznie każdą stronę wypełnia szaleńcza zabawa kompozycjami i układem strony. Na tradycyjną narrację wizualną nie ma już prawie miejsca, krawędzie kadrów pękają. Czy Sorrentino zaskakuje? Jeśli jego sztuczki nie są dla was nowością to absolutnie nie, ale i tak daje z siebie wszystko z bardzo satysfakcjonującym skutkiem.

Dave Stewart już absolutnie nie powstrzymuje swojej miłości do czerwieni.

Wiele można zarzucić tej serii, zwłaszcza w pobliżu jej zakończenia. Część zabiegów fabularnych wydaje się bezcelowych, a enigmatyczność gubi urok w przytłaczającym bałaganie. Jakaś wartość skrywa się w potencjalnym, psychologicznym drugim dnie, ale to wrażenie może się w moim przypadku opierać na potężnej nadinterpretacji. Pomimo to Gideon Falls pozostanie w mojej pamięci jako historia wyjątkowa, rozpoznawalna wizualnie i narracyjnie, sprawnie i odważnie pożyczająca motywy z dobrze nam znanych opowieści grozy. Ostatecznie jestem trochę rozdarty – może to prawdziwy klasyk, którego słabostki zauważam z redaktorskiego obowiązku. Może jednak to tylko średnio wybitna wydmuszka, całą swoją chwałę zawdzięczająca nazwiskom twórców, marketingowi i osadzeniu w wiele wybaczających realiach fikcji opisującej załamującą się rzeczywistość. Ja skłaniam się ku pierwszej opcji, choć coraz częściej zauważam skazy w warsztacie uwielbianego przeze mnie Jeffa Lemire.

A, żebyście się nie zdziwili, właściwa treść fabularna zajmuje to stosunkowo mało miejsca, ale resztę albumu wypełnia cała masa klawych dodatków.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Gideon Falls tom 6: Koniec
Wydawnictwo: Mucha Comics
Autorzy: Jeff Lemire, Andrea Sorrentino, Dave Stewart
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Data premiery: 20.11.2021
Liczba stron: 128

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Monika VD
2 lat temu

Ciekawy wpis …
Czekam na więcej !

Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Pięć osób, pięć rzeczywistości, pięć splatających się ścieżek, jeden uśmiech i czarna stodoła. Nie, to nie nowy, kuriozalny teleturniej matrymonialny prowadzony przez dziwnie nieobecnego ostatnimi czasy Krzysia Ibisza. To Gideon Falls – według wielu osób magnum opus genialnego Jeffa Lemire, inspirowana (między innymi) Miasteczkiem...Cudowny pierdzielnik. Recenzja komiksu Gideon Falls tom 6: Koniec
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki