SIEĆ NERDHEIM:

Surf, a nie dryf. Recenzja komiksu Fale

KorektaLilavati

falecover

Surfingu, za sprawą jego licznych odmian (windsurfing, kitesurfing, wakesurfing…), nie spowija już dziś w Polsce tak egzotyczna aura jak w dobie prosperity sąsiedzkiego kolportażu kaset VHS, kiedy to namaszczeni kalifornijskim słońcem, wysmagani oceaniczną bryzą, hartowani niekończącą się serią zanurzeń w falach Pacyfiku młodzieńcy gwarantowali wraz z defilującymi niedbale plażą zastępami kandydatek do tytułu Miss Bikini apetyczne tło w produkcjach, których tytuły dziś raczej już nie wypłyną na powierzchnię mojej pamięci. Nie zamierzam opiniować w kwestii, jaki odsetek światowej społeczności surferów stanowią członkowie Polskiego Stowarzyszenia Surfingu, ale zakładam, że z satysfakcją powitali fakt szybkiej (niewiele ponad miesiąc od ukazania się w USA) publikacji Fal, debiutanckiego albumu AJ Dungo. Z satysfakcją, co do której zakładam, że stała się również udziałem dużej części fanów komiksu, i której zasięg powinien objąć szerszą grupę czytelników w ogóle, bez względu na stopień styczności z płaszczyzną deski surfingowej czy powieści graficznej.

Dzieło Dungo jest bowiem przepełnione tym, co wynosi osobistą treść wspomnienia, wyznania, dramatu do poziomu – jakkolwiek pompatycznie to zabrzmi – katharsis, by potem zostawić nas na brzegu w niepewności co do tego, kiedy i skąd zagarnie nas już własna fala, pierwsza, powracająca, kolejna. Jeśli przy tym metafora życia jako oceanu, żeglugi odsyła was tylko z rezerwą do maturalnych formułek i stylistycznych komunałów, Fale powinny to trwale zmienić.

fale1

Ich zawartość tworzą dwa przeplatające się plany. Pierwszy, autobiograficzny, to nielinearnie zaprezentowana historia miłości i walki z chorobą nowotworową, jaka ujawnia się u Kristen, ukochanej autora. Drugi, historyczno-biograficzny, to synteza zarówno dziejów surfingu dokonana przez, jak Dungo pisze sam o sobie, „nadgorliwego obserwatora”, jak i dwóch kluczowych dla popularyzacji tej dyscypliny życiorysów – Duke’a Kahanamoku i Toma Blake’a. Całość to z nieprzeciętnym wyczuciem zbalansowana kompozycja. Szczery, przejmujący, minimalistyczny w słowie i obrazie, monochromatyczny w kolorze zapis uczucia, pasji i wyrastającej z ich intymnego sprzężenia życiowej postawy, na którą składają się elementy bardziej zróżnicowane od pochwalnego witalistycznego hymnu, z jakim kojarzą się nam zazwyczaj zmagania z żywiołami natury. Coś unikalnego i uniwersalnego zarazem.

Komiksowe medium z osobistą, sentymentalną i traumatyczną materią potrafi sobie radzić więcej niż z wprawą, by wspomnieć tylko Rycerzy świętego Wita Davida B. czy przywoływane nagminnie w kontekście Fal flagowe dzieło Craiga Thompsona, Blankets. Daje szansę graficznego uchwycenia tych wszystkich połączonych pierwiastkiem milczenia sytuacji, w których słów brakuje lub po prostu ich nie ma. Wymowność zabiegów, jakimi posłużył się pod tym względem w swojej opowieści AJ Dungo, jest ogromna, przy czym pozostaje wolna od przesady i naciąganego liryzmu. Scalona powściągliwość i poetyckość.

fale2

To niełatwe do uzyskania połączenie przejawia się w Falach wszędzie. Czysta kreska z tendencjami do wydłużeń i zaokrągleń sylwetek, ujętych przeważająco z profilu bądź z tyłu, o twarzach często pozbawionych rysów, i to nie tylko wtedy, gdy nie należą do głównych bohaterów. Kadry pozbawione odcinającej kreski, zwiększające w rysującej się między nimi białej siatce poczucie bycia wycinkiem większej przestrzeni, jaką Dungo przywołuje co rusz w cało- i dwustronicowych ujęciach. Kolorystyczny rozdział wątków przy pomocy palety zbudowanej na odcieniach turkusu i sepii, będących niebanalnym symbolicznym przeniesieniem krajobrazów tworzonych w planie rzeczywistym przez wodę i piasek, zaś w planie wspomnień i emocji przez własną i cudzą przeszłość. Liczne konfrontacje statycznych ujęć architektury, przywodzącej na myśl obrazy Hoppera, z miękkimi wstęgowatymi liniami, tworzącymi iluzję ruchu fal w kształtach bliskich tym, które można odnaleźć wśród polinezyjskich deseni. Przy czym Fale nie są montażem wystudiowanych malarskich planów, lecz pozostają opowieścią podporządkowaną prawidłom komiksowej narracji.

fale3

Dungo subtelnie wydobywa przy pomocy komiksowej poetyki nastroje przywoływanych chwil, fragmentów życia z okresu 12 lat, które upłynęły od chwili, gdy poznał Kristen, aż do jej śmierci. Zachowuje intymność dzielonych z nią momentów, rozrysowując je niespiesznie w długich sekwencjach kadrów, jak w rozdziale III, ale nigdy nie pomija konkretu, jakim jest śmiertelna choroba. Mówi o nim w ten surowy sposób, będący już poza granicą wyrażalnych emocji, skupiając się na dowodach i etapach walki, jaką dziewczyna toczyła, by jak najpełniej wykorzystać pozostały jej czas. Przypisany do autobiograficznego planu turkus nagle z całą oczywistością okazuje się wspólnym nie tylko dla oceanu i nieba, ale i dla szpitalnych wnętrz. Niepochwytna, zmiennokształtna fala tężeje i rozpada się w rumowisko. I choć AJ przytacza też świadectwo brata, matki i kuzyna Kristen, to oczywiste jest, że w swoim poczuciu straty pozostaje samotny.

Żywy charakter wspomnień autor zapewnia poprzez zmiany tempa, nigdy nie tracąc płynności. W tym celu kadry rozpina na siatce mieszczącej wyjściowo sześć równych kwadratów na stronę – ta struktura fotograficznego powiększalnika wbija się w oko tak mocno, że patrząc później na dowolnej wielkości kadr/ujęcie, mamy nieodparte wrażenie efektu zbliżenia, rozciągnięcia, wycięcia obrazu z tej podstawowej, regularnej komórki. W tak uregulowanej przestrzeni tym mocniej działają nieme sekwencje, puste miejsca, powtarzające się ujęcia czy charakterystyczne szachownice kadrów zawierających naprzemiennie sam tekst lub rysunek. To prosta, ale i efektywna forma zorganizowania pamięci jako przewijanej i zatrzymywanej kliszy, czemu też towarzyszy nieodłączna Falom dwuznaczność tymczasowej kontroli, w tym wypadku nad doznaną tragedią.

fale4

Jeszcze bardziej dosłownie można tę fotograficzno-filmową analogię zaobserwować w rozdziałach poświęconych historii samego surfingu i jego legendarnych przedstawicieli. Niektóre kadry to wręcz przerysowane części istniejącej dokumentacji, ale istotniejsze jest to, jak losy Duke’a i Toma, osobno same w sobie stanowiące prawdziwie fascynujące historie, zetknęły się i określiły na nowo – no dobrze, skoro już na początku wystrzeliłem z katharsis, to poczęstuję was jeszcze jedną salwą z grubej rury – mitologiczny pułap kultury surfingu. W dziedzinie, którą władało uznane przez wszystkich promienne bóstwo, jakim był Duke, komuś musiała przypaść rola trickstera. Tym kimś stał się Tom. To jego słowa pomagają AJ Dungo w określeniu stanu, w jakim znalazł się pod wpływem bolesnych doświadczeń. I jest to cholernie prawdziwa definicja: „Pustki nie da się zapełnić. Ale rozpacz nie ma rozpoznawalnych wzorców. Przypływa i odpływa”. Co zatem pozostaje? Kto się nie domyśla… Dobrze, zaufajmy jednak poziomowi inteligencji czytelnika, a więc: nawet jeśli domyślacie się odpowiedzi, przeczytajcie Fale. I powpatrujcie się w nie. Jest w tym coś wspólnego nam wszystkim.

Chciałbym powiedzieć, że debiut AJ Dungo mnie powalił, zachwycił, oszołomił czy wstrząsnął mną, ale to nie to. Nie chcę podkreślać jeszcze bardziej jego doskonałości formalnej i plastyczności, choć mają one ogromne, jeśli nie kluczowe znaczenie dla wymowy dzieła. Nie chcę zubażać waszych doznań własnym odczytywaniem kolejnych układów kadrów, paneli, rozdziałów. Fale dały mi coś, co rzadko udaje mi się odczuć w tak wysokim, niemal realnym natężeniu podczas lektury książki czy komiksu – doznanie bezmiaru konkretnej przestrzeni i ujawniającej się w niej naraz przytłaczającej oraz wynoszącej siły. I czuję, że każdego, kto zapozna się z opowiedzianą przez Dungo historią, czeka przypływ emocji. I to nie tych płytkich.

Wydawnictwu Marginesy bardzo dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Fale
Wydawnictwo: Marginesy
Scenariusz i rysunki: AJ Dungo
Typ: Komiks
Gatunek: obyczajowy
Data premiery: 10.07.2019 r.
Liczba stron: 376

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + wyczucie autora w ujęciu osobistego tematu<br /> + wielki autentyczny ładunek emocjonalny<br /> + oryginalnie opracowana, świetnie wykonana szata graficzna<br /> + w zaangażowany sposób przedstawiona synteza historii surfingu<br /> + impresyjna, ale i spójna narracja</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> - po prostu brak</p>Surf, a nie dryf. Recenzja komiksu Fale
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki