SIEĆ NERDHEIM:

Powrót na zabójcze tory. Recenzja komiksu Coś zabija dzieciaki, tom 5

Motyw drogi w komiksie, wydanie wewnętrzne.

Nie jestem pewny, ile razy jeszcze mogę wykorzystać przy opisywaniu tej serii jej tytuł w identyczny sposób, ale (uwaga, uwaga!) coś wreszcie znowu zabija dzieciaki. Po względnym spartoleniu sytuacji w Archer’s Peak, co zaowocowało skupieniem na fabularnym tle uniwersum, przyszła pora na średnio bliskie mojemu serduszku retrospekcje w tomie czwartym. Wordlbuilding zawsze spoko, wolałbym jednak, żeby nie odbywał się on kosztem zajebistej grozy nieustannie obiecywanej przez tytuł. Jeżeli uważacie podobnie, to piąta zbiorcza odsłona horroru young-adult od Jamesa Tyniona powinna wam przypasować.

Od masakry w Archer’s Peak minął już rok, w mieścinie zabliźniły się kikuty, mogiły obrosły trawskiem, społeczność pewnie wraca do swojej nudnej, małomiasteczkowej codzienności. Naturalnie więc my, jako czytelnicy, podążamy w fabule za bardziej interesującym dramatem do kolejnego odludzia, w którym bestia typu ekstremalnie niespotykanego wymordowała rodzinę pewnej butnej nastolatki. Tropem maszkarona rusza oczywiście nasza wielkooka Erica Slaughter, a jej tropem zaś wciąż podąża Zakon św. Jerzego fochnięty na dziewczynę za opuszczenie ich zwartych szeregów po złamaniu większości podstawowych zasad. Banda mściwych socjopatów to jednak zbyt mały generator presji, więc zadanie upolowania nieposłusznej wychowanki powierzone zostaje karykaturalnie wręcz niecnej specjalistce do zadań widowiskowo krwawych.

Prawnika, pralni, lekarza i dobrego terapeuty przede wszystkim.

Jak to często mam w zwyczaju, przynajmniej przy komiksach generalnie dobrych, wolę na pierwszy ogień rzucić krytykę. Przede wszystkim nadal chciałbym tu widzieć więcej skupienia na mrożących krew w żyłach kreaturach, których naturalna działalność nieodwracalnie zaburza mir domowy młodych mieszkańców stosunkowo zapyziałych wiosek. Moim skromnym zdaniem seria zbyt szybko zaczęła gmerać w tle fabularnym zamaskowanych potworobójców. Przydałoby się trochę miejsca na oddech, nawet tymczasowy format „monster of the week” przez kilka zeszytów byłby w Coś zabija dzieciaki strzałem w dziesiątkę. Zamiast tego, zaraz po ekspozycji nakreślającej nam tło fabularne, wpadamy prosto w historię ponownie mocno skupioną na dwutorowości wątków. Tynion, dajże Erice trochę pokazać nam swoje umiejętności, pozwól jej obadać z trzy owiane tajemnicą sprawy brzydulców napędzających zwrotnie niż demograficzny na tych bardziej sielskich terenach Stanów Zjednoczonych. Potrzebujemy więcej zabijania i więcej dzieciaków, co w efekcie daje mniej dzieciaków. Przysięgam, że ta recenzja nie jest manifestem ideologicznym.

Zbieram propozycje do listy horrorów, w których potworności faktycznie widać na nagraniach.

Cieszę się jednak, że seria wróciła na pierwotne tory i faktycznie interesujący maszkaron wbija się brutalnie w życie kolejnej małoletniej biedy. Erica musi się więc dzieciną zająć i przebić się przez mur naturalnej (w takiej sytuacji) traumy, by pozyskać przydatne informacje zanim naprawdę krypna kreatura wymorduje pół miasteczka. Powtórki z Archer’s Peak nie chce nikt i ta presja jest na stronach komiksu odczuwalna. Jeszcze bardziej namacalny jest słuszny lęk i gniew odczuwany przez Ericę względem Zakonu, który napuszcza na nią postać tak skrajnie przegniłą moralnie, że nawet ważniakom skłonnym mordować całe miasteczka celem utrzymania tajemnicy jej obecność sprawia sporą dawkę czegoś między niesmakiem i niepokojem. Ostatnio zarzucałem Tynionowi, że nieporadność Eriki czyniła zimne i pragmatyczne podejście Zakonu ostatecznością niestety usprawiedliwioną. Teraz już nie ma wątpliwości, bohaterka zna się na rzeczy, chce dobrze, a ścigająca ją ogranizacja to zło wcielone. Trochę łopatologiczne, ale działa.

Młoda generalnie nie pomaga.

Tak na dobrą sprawę nawet zarzut braku mniej zobowiązującej akcji by się w tym tekście nie pojawił, gdyby Coś zabija dzieciaki nie zrobiło na mnie wrażenia. Ciągle mam jakieś zarzuty, ale też nieustannie z chęcią wracam do lektury i ogromnie liczę na sukces zapowiadanej od dawna ekranizacji. Chciałbym, żeby Tynion wykazał się trochę powściągliwością w tym wyraźnym samozachwycie nad zbudowanym przed siebie światem. Przynajmniej na tyle, by pozwolić pewnym wydarzeniom po prostu się w tym świecie zadziać bez konieczności nieustannego nawiązywania do wątków bardziej związanych z trzonem ogólnego lore, ale i w obecnej formie scenariusz zrealizowany jest sprawnie, czytelnie i angażująco. Najmocniejszą stroną pozostaje protagonistka, która wreszcie (przynajmniej na razie) przestała wnerwiać niekompetencją przekraczającą granicę podlegające usprawiedliwieniu ze względu na dobre chęci i trudne okoliczności. Seria rozwija się w dobrą stronę i liczę, że ten kierunek zostanie zachowany.

A, prawie zapomniałem, rysunki. To samo, co w poprzednich tomach. Skuteczne, tyłka nie urywa, fajny design potworów i postaci. Werther Dell’Edera nadal czasem zaskakuje narracją nieczytelnie rozciągającą się na dwie strony zamiast jednej, ale i w tej kwestii jest nieco lepiej. Przy kilku tomach rysowanych przez tych samych ludzi głupio się powtarzać. Zwłaszcza, gdy nic się właściwie nie zmienia. Dawać mi Miquela Muerto na głównego rysownika, marnuje się gość na kolorach.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Coś zabija dzieciaki, tom 5
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Scenariusz: James Tynion IV
Rysunki: Werther Dell’Edera, Miquel Muerto
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Typ: komiks
Gatunek: horror, young adult
Data premiery: 28.06.2023
Liczba stron: 144
ISBN: 978-83-8230-490-9

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Nie jestem pewny, ile razy jeszcze mogę wykorzystać przy opisywaniu tej serii jej tytuł w identyczny sposób, ale (uwaga, uwaga!) coś wreszcie znowu zabija dzieciaki. Po względnym spartoleniu sytuacji w Archer’s Peak, co zaowocowało skupieniem na fabularnym tle uniwersum, przyszła pora na średnio bliskie...Powrót na zabójcze tory. Recenzja komiksu Coś zabija dzieciaki, tom 5
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki