Wydawnictwo Scream Comics zrobiło ostatnio przysługę wszystkim miłośnikom kosmitów z wydłużonym wodogłowiem, wypuszczając opasły Aliens – 30th Anniversary Edition i Aliens: Zbawienie/Ofiarowanie. Filmowy oryginał Ridleya Scotta wżarł się w mój zmysł fanboja jak kwasowa krew ksenomorfów, więc kupiłem oba. Za nic nie mogę zabrać się za sensowne opracowanie tego pierwszego, a zresztą został on już u nas zrecenzowany, więc na krytyczny ruszt wędruje tom bardziej przystępny.
Zbawienie i Ofiarowanie to dwie odrębne historie, które łączy tematyka religijności, ludzkiej reakcji na skrajne sytuacje i oczywiście – tytułowy alien. W pierwszej statek kosmiczny przewożący ładunek dla mrocznej, tajemniczej korporacji (a jakże!) nagle robi bach i przestaje lecieć. W odpowiedzi na taki tok wydarzeń kapitan olewa pierdoły takie jak „najpierw kobiety i dzieci!” i porywa kapsułę ratunkową, zabierając ze sobą Selkirka – żarliwie religijnego pilota. Po dotarciu na powierzchnię planety docelowej wychodzi na jaw, co tak naprawdę przewoziła załoga. Objawia się także prawdziwa natura człowieka, który z modlitwą na ustach, z rosnącą łatwością usprawiedliwia dopuszczanie się coraz gorszych potworności.
Druga część też opowiada o ludziach w trudnej sytuacji, tylko tym razem jest to całkiem spora grupka, a „trudna sytuacja” to zaledwie jeden obcy. Ludzka inteligencja i asertywność zdają się spadać wraz z liczebnością, a podatność na sugestię i głupie pomysły wręcz przeciwnie. W ten sposób rodzi się coś na wzór chorego kultu, którego członkowie (ponownie, a jakże!) dopuszczają się potworności, by przeżyć. Główna bohaterka, również rozbitek, znalazłszy się przypadkiem w samym środku tej makabrycznej hecy, stara się ogarnąć całą sytuację i jako jedyna przejawia resztki logiki, paradoksalnie w stosunku do wykonywanego przez siebie zawodu (tak, chodzi o zorganizowaną religię).
Brzmi całkiem ambitnie, a jest całkiem prosto. Autorzy, snując opowieści o ksenomorfach, lubią odsuwać je na dalszy plan i czynić z nich coś na wzór klęski żywiołowej albo demonicznego symbolu. Bardzo łatwo w ten sposób powiedzieć coś trafnego, chociaż w sumie mało odkrywczego, o ludzkiej psychice. Tak naprawdę w obu historiach mogłoby obcych nie być wcale i sam nie wiem, czy to wada, czy zaleta. Ofiarowanie trochę głębiej wchodzi w analizę psychologiczną religijności niż Zbawienie, w którym to „Patrzcie, niby religijny, a taki mordulec” jest głównym wnioskiem. Wbrew temu wrażeniu to ten pierwszy scenariusz, napisany przez Dave’a Gibbonsa, wciągnął mnie bardziej. Może to zasługa nieskrywanej bezpośredniości, bo nieco zagmatwane dzieło Petera Milligana odstraszyło mnie ciężką do opisania, pretensjonalną nieprzystępnością. Trochę jakby chciało być czymś, czym w ogóle nie jest. Z drugiej strony po prostu jestem średnio bystrym prostakiem i lubię mieć wszystko czarno na białym. Zbawienie wygrywa w tym zestawieniu, ale nie jest to miażdżące zwycięstwo. Dwa bardzo różne, doskonale wpasowane w alienowe uniwersum, psychologiczne dreszczowce, którym do wybitności nieco brakuje.
Ilustrację na okładce i pierwszą część zawartości rysował Mike Mignola i właściwie dla niektórych to już jest wystarczająca rekomendacja. Jego mistrzowski minimalizm jak zwykle buduje niepowtarzalny klimat. Robi to wrażenie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę odmienność jego stylu od tego, w jakim najczęściej obrazowane są potwory wzorowane na dziełach Hansa Rudolfa Gigera. Mignola, gdy jest to naprawdę potrzebne, potrafi z kadru na kadr w banalny sposób odebrać rysowanym postaciom ich „ludzkość”. Niektórym pewnie bardziej przypasuje realistyczny, ekstremalnie szczegółowy jak na komiksowe normy styl Paula Johnsona. Druga część tomu jest zilustrowana tak, że właściwie od każdego kadru bije oczywisty ogrom pracy, jaki w niego włożono. Doceniam, ale według mnie absolutnie nie sprawdza się to w komiksach: efektem jest dużo mniejsza klarowność, wszystko wydaje się przytłaczające i rozpraszające. Ludzie, róbcie takie okładki, róbcie takie ilustracje, ale nie wypełniajcie w ten sposób stron, bo to naprawdę rzadko się udaje.
Podziękowałem ekipie Scream za to wydanie, to teraz pora je trochę skrytykować. Nie wiem, co dokładnie się tu stało, ale grafika w pierwszej połowie zdaje się miejscami rozmyta, jakby rozciągnięta. Mógłbym nawet nie zwrócić na to uwagi, ale przy mocno konkretnej kresce Mignoli trochę to kłuje w oczy. Tłumaczenie jest zadowalające, nawet jak na moje wygórowane wymagania, chociaż bywały momenty, w których zauważalne było zbyt dosłowne przetłumaczenie kwestii anglojęzycznych. Pochwalam mały, poręczny format, ale ubolewam nad brakiem jakiegoś dodatku na koniec. Dużo plusów, trochę minusów; ogólnie czwórka na szynach, tak na zachętę.
Pomimo niedociągnięć byłbym gotowy zapłacić taką samą cenę nawet tylko za pierwszą połowę tego albumu, w podobnej oprawie. Dobra, jestem wielkim maniakiem Hellboya i wszystkiego, czego dotknął ołówek jego autora, ale nie tylko to jest przyczyną mojej oceny. Fabuła nie sięga wyżyn literackiego geniuszu, niemniej w ramach medium komiksowego „robi robotę” i nie odstrasza, pomaga cieszyć się świetnymi rysunkami (dla mnie w pierwszej połowie, dla innych może w drugiej) i zachęca do dalszego zagłębiania się we franczyzę. Pozycja powinna zaciekawić fanów Mignoli i ksenomorfów, a i u niezaznajomionego czytelnika ma względnie dużą szansę rozbudzić zainteresowanie tematyką.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Aliens: Zbawienie/Ofiarowanie
Wydawnictwo: Dark Horse / Scream Comics
Autorzy: Dave Gibbons, Mike Mignola, Kevin Nowlan, Peter Milligan, Paul Johnson
Typ: komiks
Data premiery: 22.05.2017
Liczba stron: 108