Godzillę znają chyba wszyscy. Nawet jeżeli ktoś nigdy nie oglądał żadnego japońskiego filmu, to potwora i tak prawdopodobnie kojarzy. Ogromy gad, zrodzony z obaw Japończyków przed bronią atomową, został ożywiony w 1954 roku przez Ishirō Hondę. W ciągu następnych dekad z wroga przerodził się w obrońcę Japonii, chroniącego kraj przed najprzeróżniejszymi monstrami. W 2004 roku, po premierze Ostatnich wojen, nakręconych z okazji 50-lecia jednej z najdłużej tworzonych serii filmów w historii, została ona przez wytwórnię Tōhō zamrożona. Mało kto jednak spodziewał się, że tak pozostanie na zawsze. Po dwunastu latach do japońskich kin trafił Shin Gojira, wyreżyserowany przez Hideakiego Anno, który w celu stworzenia filmu zawiesił swój wieloletni projekt Rebuild od Evangelion. Anno odpowiadał również za scenariusz, a obowiązki reżysera dzielił z Shinjim Higuchim, pracującym przede wszystkim nad efektami specjalnymi. Panowie postanowili przedstawić widzom zupełnie nowego Godzillę – bardziej realistycznego i dostosowanego do naszych czasów.
Któregoś dnia w Zatoce Tokijskiej dochodzi do niewyjaśnionego incydentu. Naukowcy podejrzewają, że to wina komina hydrotermalnego albo podwodnego wulkanu i nikt nie zwraca uwagi na Rando Yaguchiego, który sugeruje, że sprawcą incydentu może być olbrzymi morski potwór. Nadzwyczajne posiedzenie japońskiego rządu musi uznać jego teorię, kiedy spod wody wyłania się ogromny ogon. Specjaliści, nie mający nigdy wcześniej z czymś takim do czynienia, przeprowadzają analizy i, chcąc uspokoić społeczeństwo, ogłaszają, że potwór nie jest w stanie poruszać się na lądzie. Sekundę po tym, gdy premier wydaje takie oświadczenie w telewizji, docierają do niego wiadomości, że stwór prze w głąb Hokkaidō, niszcząc przy okazji Tokio. Japończycy stają w obliczu największego zagrożenia w historii swojego kraju, musząc uporać się nie tylko z Godzillą, ale też piekłem biurokracji i polityki.
Polityki – właśnie tak. Shin Gojira bardzo mocno odchodzi od schematów poprzednich odsłon serii i wersji amerykańskich, nastawionych na efektowną destrukcję i walkę potworów. Jeśli ktoś oczekuje przede wszystkim jegomościa w gumowym kostiumie, który urządza demolkę, to się zawiedzie. W najnowszym filmie Godzilla pojawia się stosunkowo rzadko. Przez większość czasu potwór jest niewidoczny, a produkcja koncentruje się przede wszystkim na japońskim rządzie i specjalistach, którzy próbują znaleźć sposób na powstrzymanie gada. Czy premier ma autoryzować użycie broni w gęsto zaludnionej dzielnicy, w której pozostali jeszcze cywile, czy może odwołać atak, dając potworowi szansę na ucieczkę? Czy działania obronne skoncentrować na regionie Kantō, generującym 40% japońskiego PKB, czy może na większym obszarze? Film często zmusza bohaterów do podejmowania tego typu decyzji albo chociaż do dyskutowania o nich.
Cały film jest zresztą bardzo mocno upolityczniony, stanowiąc komentarz odnośnie japońskiego rządu i jego pozycji na arenie międzynarodowej. Shin Gojira to produkcja tworzona z myślą o Japończykach, dlatego twórcy nie tłumaczyli rzeczy, które dla nich są oczywiste, ale dla mieszkańców innych krajów już niekoniecznie. Przed seansem dobrze jest się chociaż pobieżnie zapoznać z historią Japonii po II wojnie światowej, jej polityką i sytuacją wojskową. Na pewno rozjaśni to niektóre kwestie poruszane w filmie, jak chociażby to, dlaczego to Stany Zjednoczone i ONZ dyktują Japonii warunki. A co się stanie, kiedy te organy stwierdzą, że najlepszym sposobem pozbycia się Godzilli będzie spuszczenie na Tokio bomby termonuklearnej? Nie zrozumcie źle: to nie jest propaganda, po prostu pod płaszczykiem filmu kaijū twórcy serwują odbiorcom dość mocno upolitycznioną produkcję, w mniejszym lub większym stopniu wbijającą szpilę w rząd japoński, amerykański i inne.
Dodatkowo twórcy lekko jadą również po japońskim społeczeństwie i jego tradycjach. Co prawda film stanowi pochwałę dla Sił Samoobrony i porządkowych, które sumiennie i z poświęceniem życia wykonują swoje obowiązki. Chwali jednak również indywidualistów i wolnomyślicieli, a gani tych, którzy wiernie trzymają się sztywnego japońskiego protokołu i hierarchiczności. To kolejna rzecz, która sprawia, że Shin Gojira jest przeznaczony przede wszystkim dla Japończyków i osób, które znają ich kulturę nieco lepiej. Bez tej znajomości film i tak może być przyjemny, tym niemniej widza ominie trochę smaczków lub pewne rzeczy mogą mu się wydać trochę wzięte z czapki.
Zabierając się za film, musicie mieć pełną świadomość, że efekciarstwo i Godzilla grają w nim drugie skrzypce. Prawdziwymi bohaterami są ci, którzy starają się potwora powstrzymać. Z tego też względu przez cały film jesteśmy bombardowani ekranowymi napisami, informującymi o imionach i funkcjach postaci, które właśnie mówią. O miejscach, o jednostkach wojskowych, o czołgach, śmigłowcach, bombowcach itd. Jeżeli dodać do tego fakt, że postaciom prawie nigdy nie zamykają się usta, nadążanie za fabułą jest lekko utrudnione i sam w pewnym momencie przestałem w ogóle zwracać uwagę na napisy ekranowe, bo i tak nie zapamiętałbym tych wszystkich imion i funkcji.
A owe napisy są częścią kolejnej nowości: stylistyki. W przeciwieństwie do poprzednich odsłon serii, oferujących typowo filmowe ujęcia, Anno i Higuchi celowali bardziej w coś, co miałoby sprawiać wrażenie materiału, który można obejrzeć w telewizyjnych wiadomościach. Ujęcia filmowe co prawda również są, ale częściej koncentrowano się na takich, które miały nadać całości wrażenia realizmu. Ot, chociażby ujęcia z telefonów czy kręcone przez kamerzystę jadącego samochodem przez centrum wydarzeń. Kiedy indziej ujęcia z perspektywy kogoś stojącego w kącie sali i rejestrującego wydarzenia tak, żeby nie przeszkadzać obradującym. Chwilę później – ujęcie z przesadnym zbliżeniem na twarz czy profil bohatera, jak gdyby kamerzysta chciał uchwycić wszystko, co dzieje się w pomieszczeniu, ale nie ma czasu na znalezienie odpowiedniego kąta. Nie można nazwać tego filmu found footage czy mokumentem, starano się jednak, żeby sprawiał on wrażenie emitowanego w telewizji dokumentu, posklejanego z materiałów z różnych źródeł.
Nieco dziwna może się wydawać muzyka. Odpowiedzialny za nią Shirō Sagisu nie boi się eksperymentować i miesza w filmie sporo różnych motywów. Mamy więc m.in. oryginalny motyw skomponowany przez Akirę Ifukubego na potrzeby oryginału z 1954 roku, aranżowany w kilku wersjach, w tym m.in. przywodzącej na myśl rocka. Mamy chór, orkiestrę, wokalizy itd. Te akurat motywy muzyczne całkiem dobrze pasowały do filmu, jednak już o jazzie czy muzyce rodem z westernu tego samego powiedzieć nie można. Najbardziej boli to w finale, w którym za podkład muzyczny służy właśnie taka „westernowa” muzyczka, co odbiera końcówce trochę powagi. Mimo wspomnianej „telewizyjności” i innego rozłożenia akcentów, film potrafi być efektowny, a efekty specjalne z reguły są bardzo dobrze zrealizowane. Walące się budynki, pożary, czołgi, śmigłowce – to robi wrażenie. Gorzej jest niestety z samym Godzillą, który dość często sprawia wrażenie bardzo sztucznego.
Co się zaś tyczy Godzilli, to zyskał on zupełnie nową genezę. Podczas gdy oryginał odnosił się do Hirosimy i Nagasaki, tak Shin Gojira czerpie inspiracje z trzęsienia ziemi i tsunami w regionie Tōhoku w 2011 roku oraz katastrofy, do jakiej w związku z powyższymi doszło w Fukushimie. Potwór zyskuje tutaj więc nową genezę imienia, pochodzenia, jak również nowy wygląd i zestaw umiejętności. Potrafi nie tylko szybko mutować i regenerować bardzo duże obrażenia, ale też zionąć ogniem i strzelać promieniami. Można by powiedzieć, że taki trochę standard „potwornego” kina.
Po zwiastunach nie do końca wiedziałem, czego mam spodziewać się po Shin Gojirze. Zepchnięcie efekciarstwa i potwora na drugi plan i skoncentrowanie się na walczących z zagrożeniem ludziach wyszło tej produkcji na dobre. Ciekawym pomysłem było również stylizowanie jej na pseudodokument – wniosło to pewien powiew świeżości do serii liczącej sobie już ponad sześćdziesiąt lat. Film jest dość mocno przegadany, w dodatku bardzo mocno osadzony w kulturze Japonii. Te elementy mogą sprawić, że widzowie żądni przede wszystkim typowego dla kaijū łubu-dubu zawiodą się albo znudzą podczas seansu. Moim zdaniem warto jednak dać mu szansę – mnie zaskoczył bardzo przyjemnie i nawet końcówka, w której nieco zaczęło siadać tempo, nie zdołała zatrzeć ogólnie pozytywnego wrażenia.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł oryginalny: シン・ゴジラ (Shin Gojira)
Tytuły alternatywne: Shin Godzilla, Godzilla Resurgence
Gatunek: science-fiction, dramat
Data premiery: 29 lipca 2016
Reżyseria: Hideaki Anno, Shinji Higuchi
Scenariusz: Hideaki Anno
Obsada: Hiroki Hasegawa, Yutaka Takenouchi, Satomi Ishihara, Godzilla
Nasza ocena
Podsumowanie
Plusy:
+ całkowicie inne rozłożenie akcentów niż w poprzednich filmach może się podobać
+ oryginalne spojrzenie na historię o Godzilli
+ z reguły całkiem niezłe efekty specjalne i muzyka
Minusy:
– natłok postaci, ich funkcji itd. może nieco wybijać z rytmu
– pod sam koniec może zacząć nieco nudzić