W historii kinematografii ludzkie cechy nadawano już chyba wszystkiemu – zabawkom w Toy Story, jedzeniu w Sausage Party, samochodom w Autach, a nawet sprzętom domowym w Dzielnym małym tosterze, bajce z końca lat 80. W międzyczasie pojawiło się wiele animacji, które personifikowały również zwierzęta i nietrudno domyślić się, że właśnie to przyciągało przed ekrany najmłodszych widzów, zupełnie jakby gadające zwierzaki gwarantowały produkcji kasowy sukces. Był czas, kiedy czułam przesyt spowodowany opowiadaniem historii właśnie w ten sposób, za pośrednictwem porośniętych futrem bohaterów, którzy posiedli zdolność mówienia. Zupełnie jakby twórcy zapomnieli o innych alternatywach, traktując tę jako przynoszącą największe zyski. Do czasu. Pojawiło się bowiem kilkanaście świetnych animacji, w których głos w końcu zyskali ludzie, a zwierzęta, wciąż nieprzeciętnie inteligentne, zeszły do roli towarzyszy i przyjaciół, często będąc dodatkowym elementem humorystycznym. Teraz jednak, kilka miesięcy po światowej premierze, na ekranach polskich kin pojawiło się Sekretne życie zwierzaków domowych – jedna z bardziej wyczekiwanych przeze mnie produkcji, mających pojawić się w tym roku. Zwiastuny wzbudziły we mnie przekonanie, że będzie to świetna komedia, przysparzająca widzom wiele rozrywki, niezależnie od ich wieku. Pech chciał, że moje oczekiwania względem tego filmu mocno minęły się z rzeczywistością.
Fabuła jest właściwie kalką tego, co w 1995 roku mieliśmy okazje zobaczyć we wspomnianym przeze mnie Toy Story. Oto dla Maxa, psa będącego ulubieńcem swojej właścicielki, nadchodzi najgorszy dzień w jego życiu – jego pani przyprowadza do domu kolejnego czworonożnego lokatora, przygarniętego ze schroniska. Wróży to konflikt i naprawdę nie trzeba długo czekać na chwilę, w której rozpocznie się walka o uwagę, jedzenie oraz miejsce w kojcu i sercu pańci. Równie oczywiste jest to, że prędzej czy później cała sytuacja doprowadzi do tego, że oba zwierzaki wylądują na ulicach Nowego Jorku, pakując się w poważne problemy. Ścigane są nie tylko przez hycli, ale również przez mało przyjazną bandę porzuconych pupili, które knują jak zemścić się na ludziach. Na ratunek zaginionym psom ruszają przyjaciele Maxa, prowadzeni przez zakochaną w nim po uszy Bridget, gotową zrobić wszystko, byle tylko odnaleźć zguby. Wtórność fabuły nie byłaby wielką zbrodnią, gdyby nie fakt, że twórcy nie dodali do niej praktycznie nic od siebie, ani przez chwilę nie starając się, by była oryginalna i ciekawa. Te niewielkie różnice pomiędzy porównywanymi animacjami nie rzutują prawie wcale na ogólny odbiór Sekretnego życia zwierzaków domowych, a zdają się służyć tylko uniknięciu pozwu o naruszenie praw autorskich. Przesłanie też nie jest szczególnie odkrywcze: prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i to właśnie przyjaźń jest najważniejsza, nie ocenia się też książki po okładce, więc żeby kogoś tak prawdziwie poznać potrzebny jest czas, najlepiej spędzony wspólnie. Podane jest ono mało subtelnie, nie tyle na srebrnej tacy, co raczej na srebrnym widelcu, którym ktoś wymachuje nam przed nosem.
Kolejnym problemem animacji twórców Jak ukraść księżyc – Renauda i Cheneya – są właśnie zwierzęcy bohaterowie. Nie udało im się kupić mojej sympatii, nie byli w stanie sprawić, bym im kibicowała i faktycznie przejęła się ich przygodami. O postaciach nie dowiadujemy się praktycznie niczego, a cała ich charakterystyka to głównie opis tego jak wyglądają i co robią w chwili, gdy ich właściciele wybierają się na cały dzień do pracy. Informacja o tym, że Bridget jest puszystym, słodkim psiakiem, który podkochuje się w psie z sąsiedztwa, a pod nieobecność swoich ludzi ogląda telenowele to zdecydowanie za mało, by poczuć z nią jakąkolwiek zażyłość. Co najgorsze, jest to jedna z lepiej nakreślonych postaci. Jednak to nie samym rysem psychologicznym żyją widzowie, czasem bowiem warto przyjrzeć się zachowaniom postaci i ocenić ich działania przez pryzmat logiki, której tutaj w dużej mierze brakuje. Ot, chociażby właśnie w tym wielkim uczuciu Bridget do Maxa, który aż do końca filmu zdaje się jej właściwie nie zauważać i dopiero w ostatnich minutach zwraca na nią większą uwagę, wyrażając nią zainteresowanie; czy w całej akcji ratunkowej, której podejmują się znajomi Maxa… dopiero po namowach kota, który przypomniał im o tym jakim przyjacielem jest zaginiony pies oraz o tym, że ich obowiązkiem jest pomóc mu w potrzebie i wyciągnąć go z opresji. Jakby tego było mało, jego wielce zatroskani kumple jeszcze kilka scen wcześniej byli tak zajęci, że nawet nie zauważyli zniknięcia swojego kompana.
Oprócz oryginalnego pomysłu zabrakło twórcom również staranności przy animowaniu niektórych scen – część z nich zdecydowanie stworzona została z dużo mniejszym pietyzmem, a niedociągnięcia widać gołym okiem. Niedoróbki można zauważyć chociażby w chwili, gdy Max i Duke dostają się do fabryki parówek, a smakołyki zaczynają tańczyć taniec hula. Niejednokrotnie, gdy oderwie się wzrok od głównych bohaterów, można spostrzec, że tło zostało gorzej zaanimowane. Średniej jakości dubbing również psuje odbiór i to nie tylko filmu, ale również poszczególnych postaci. Szczególnie widoczne jest to w przypadku Agnieszki Mrozińskiej (dubbingującej również Mavis z Hotelu Transylwania), podkładającej głos Bridget – jej intonacja wybitnie mnie irytowała, osiągając te rejestry, których moje uszy nie były w stanie znieść. Przez to postać puchatej suczki wydawała się jeszcze bardziej denerwująca. Film pełen jest zapychaczy w postaci widowiskowych pościgów, które śmieszą tylko do pewnego momentu, by później stać się już tylko męczącym dodatkiem. Bohaterowie rzucani są z jednego miejsca do drugiego, od jednej pogoni do kolejnej, obijając się pomiędzy kolejnymi wątkami, z których wiele nie zostało wyjaśnionych czy bardziej rozwiniętych. Bez uszczerbku dla całości można by kilka z tych scen usunąć, zastępując je bardziej przemyślanymi i pasującymi momentami. W aktualnej chwili produkcja sprawia bowiem wrażenie, jakby na pełnometrażowy film zabrakło treści, a fabuła została sklejona z kilkunastu całkiem śmiesznych gagów, które trzeba było jakoś połączyć.
Bez wątpienia jest to film, który sprawi wiele przyjemności najmłodszym widzom, jednak dorośli nie znajdą w nim zbyt wiele dla siebie, nudząc się i męcząc kolejnymi sekwencjami pościgów. Większość najzabawniejszych scen znamy już ze zwiastunów i na palcach jednej ręki możemy policzyć te, których nie zdradzono nam jeszcze przed premierą animacji. Sekretne życie zwierzaków domowych było dla mnie dość dużym rozczarowaniem, tym boleśniejszym, że miał niezwykłe zadatki na produkcję świetną, pełną humoru i uroku. Po seansie pozostał tylko posmak zmarnowanego potencjału całej produkcji, niewykorzystanych możliwości i zaprzepaszczonej szansy na stworzenie czegoś, do czego wracałoby się z miłą chęcią. Jako produkt końcowy otrzymaliśmy typowy film „na raz”, do którego nie ma po co wracać. O wiele bardziej polecałabym poświecenie tych niespełna dziewięćdziesięciu minut na to, by zrobić sobie powtórkę z – bądź, co bądź – klasycznego już Toy Story, które do naszego życia wniesie o wiele więcej niż ta średnio udana produkcja. Wspomnę jeszcze, że przed seansem wyświetlany jest krótki filmik z przygodami Minionków – żółtych istotek, które są takimi niezdarami, że chcąc zrobić coś złego udaje im się dokonać czegoś dobrego. Tym razem te maluchy udowadniają nam jak wiele może pójść źle, gdy zabierają się za koszenie trawy.
Nasza ocena
Podsumowanie
Plusy:
+ dobra zabawa dla najmłodszych
+ przed seansem krótka animacja z Minionkami w roli głównej
Minusy:
– wtórna i mało oryginalna fabuła
– słabo zarysowani bohaterowie
– niedomknięte wątki postaci
– niedociągnięcia w animacji i dubbingu
– sporo niepotrzebnych zapychaczy i zbędnych scen
– zaprzepaszczony potencjał
Tak jak to piszę w tekście, lepiej obejrzeć Toy Story 😀
Powiem tak…jeżeli jest aż tak źle to może lepiej sobie daruję 😀
Pod względem realizacji i sposobu przekazania przesłania – „Toy Story” jest zdecydowanie lepsze. To jednak zauważą tylko ci, którzy je oglądali. Dla dzieciaków „Sekretne życie zwierzaków domowych” będzie pewnie świetną rozrywką 🙂