SIEĆ NERDHEIM:

Duńska „Kobra”. Recenzja filmu Døden kommer til middag

Døden kommer til middag – plakat filmu
Døden kommer til middag – plakat filmu

Przeciętnemu zjadaczowi filmów kinematografia duńska może się kojarzyć dwojako. Albo z mrokami, smutkiem, von Trierem, Dogmą i pochodnymi, albo z lekkimi komedyjkami w typie Gangu Olsena. Gdzieś ginie niemal wszystko, co pomiędzy – zwłaszcza starsze kino gatunkowe. Do takich właściwie nieznanych poza Danią filmów należy kryminał z 1964 roku zatytułowany Døden kommer til middag. Czyli, tłumacząc na polski, Śmierć przychodzi na kolację. Dlatego nieco bawi mnie oficjalny angielski przekład tytułu jako Death Comes at the High Noon (Śmierć przychodzi w południe). Duńskie słowo middag ma podwójne znaczenie, ale – jak sami zobaczycie – z fabuły wynika ewidentnie to pierwsze.

Peter Sander, pisarz kryminałów, podróżuje samochodem w mroczną, deszczową noc. Gdy nagle kończy mu się paliwo, okazuje się, że stoi na kompletnym pustkowiu. W oddali dostrzega jednak zapalone światło w oknach domu, do którego postanawia się wybrać po pomoc. Po drodze słyszy odgłos wystrzału. Na miejscu zastaje stół z napoczętą kolacją dla kilku osób i zwłoki gospodarza. Chwilę później ktoś zamyka za nim drzwi, gasi światło i zrzuca go ze schodów. Rano Sander budzi się w łóżku otoczony przez policjantów i zamieszkującą dom rodzinę. Wszyscy są bardzo zdziwieni jego zachowaniem – jaki zabójca, jaka kolacja, przecież doktor Lindberg popełnił samobójstwo w samotności… Wszyscy zdają się traktować słowa pisarza jako majaczenie na skutek nieszczęśliwego upadku. Jedynymi, którzy dają im wiarę, jest dwójka krewnych zmarłego: jego bratanica Eva i stryjeczny wnuk, 12-letni John. To oni pomogą Sanderowi przeprowadzić jego własne, prywatne śledztwo.

Co pierwsze przyszło mi do głowy po obejrzeniu Døden kommer til middag? Że o kurde, to taka duńska „Kobra”, tyle że kinowa oraz z takimże budżetem. Skojarzenie z legendarnym cyklem telewizyjnych spektakli sensacyjnych wynika zarówno z podobieństw fabularnych, jak i również artystycznych. Wychodzi na to, że lata 60. nie tylko u nas były okresem fascynacji twórców filmowych kryminałem w jego najbardziej klasycznym wydaniu, jeszcze bez żadnych dekonstrukcji i innych zawirowań. Tradycyjna forma jest w Døden kommer til middag jedną z podstawowych zalet, bo dzięki niej nic nie odwraca naszej uwagi od głównego wątku. A jest co śledzić! Po iście hitchcockowskim początku wraz z protagonistą powolutku zbieramy szczątki informacji i różne drobne fakty z życia zabitego doktora oraz jego otoczenia. Oczywiście po to, aby z nich – niczym z kawałków puzzli – ułożyć pełny obraz tego, co naprawdę wydarzyło się pamiętnej nocy. Dopiero pod koniec filmu można zrozumieć prawdziwe znaczenie części rzeczy oraz ich związek ze śmiercią doktora, toteż finał zaskakuje. Tak bardzo, że aż ma się ochotę obejrzeć całość jeszcze raz, by przeanalizować ją przez pryzmat świeżo nabytej wiedzy, kto zabił.

Døden kommer til middag – kadr z filmu
Døden kommer til middag – kadr z filmu

Nierozerwalnym składnikiem fabuły jest galeria charakterystycznych, niekiedy mocno zarysowanych postaci otaczających protagonistę. Może i trochę uproszczonych psychologicznie, ale w sposób mieszczący się w konwencji. Najważniejsza jest tutaj rodzina zabitego. Eva, bratanica, pracująca jako dziennikarka, dość nonszalancka i uwodzicielska młoda kobieta. Merete, wdowa po zmarłym bratanku, sprawiająca wrażenie wiecznie zagubionej ze zmęczenia. Trudno jej się dziwić, skoro jest matką Johnatrudnego dzieciaka o turpistycznych ciągotach. Mamy jeszcze Bertela, młodszego brata Evy i nieżyjącego męża Merete, studenta prawa. Początkowo to człowiek-widmo, o którym tylko się mówi, ale gdy w końcu pojawia się w dalszej części filmu, poznajemy go jako zwyczajnego młodzieńca o zachowaniu typowym dla jego wieku. Do grona najbliższych doktora Lindberga należy włączyć również gosposię, panią Jørgensen, niepozorną kobiecinę dużo lepiej zorientowaną w zwyczajach swojego pana, niż jego krewni.

Jest też krąg dalszych znajomych ofiary. Policjanci – komendant Duus-Jensen i sierżant Hald. Doktor Lund, miejscowy lekarz. Diler samochodowy Kærgaard i jego żona. Bohaterowie zdecydowanie mniej rozbudowani, bardziej „utylitarni”, służący głównie posuwaniu kryminalnej intrygi do przodu. A przynajmniej tak się na początku wydaje. To jeden z tych filmów, w których zasada „cicha woda brzegi rwie” szczególnie zyskuje na znaczeniu.

Fabularnie nie mam zarzutów wobec tej produkcji, acz nie da się ukryć, że ma ona już swoje lata i pod kątem technicznym nie jest idealna. Sceny jazdy samochodem ewidentnie nagrywano w studio, ponadto nawet zrekonstruowana kopia filmu cierpi na wyraźne różnice kontrastu pomiędzy niektórymi ujęciami. Jednak z drugiej strony takie niedostatki zostają widzowi dobrze zrekompensowane. Ciekawy sposób prowadzenia kamery i oszczędna ścieżka dźwiękowa w połączeniu z czarno-białą taśmą budują dość kameralny, lekko niepokojący nastrój. Od początku nie mamy wątpliwości, że faktycznie kryje się tu jakaś tajemnica, którą warto rozwikłać.

Døden kommer til middag – kadr z filmu
Døden kommer til middag – kadr z filmu

Rozwiązanie kryminalnej zagadki na pewno wprawi widzów w zdumienie, ale czy to jedyna niespodzianka w Døden kommer til middag? Otóż nie. Zaskoczeniem dla wielu może być fakt, że reżyserem i autorem scenariusza (na podstawie książki pod tym samym tytułem) jest Erik Balling – późniejszy współtwórca kultowej serii o Gangu Olsena. Lecz choć te filmy oraz inne komedie stanowią sporą część jego dorobku, wcześniej realizował również „poważne” tytuły. Takie jak chociażby dramat Qivitoq z 1956 roku, pierwszy duński film nominowany do Oscara. Podobne zdziwienie może przynieść obsada, której znaczną część mogliśmy później oglądać w cyklu o Egonie O. i jego kompanach. Tutaj jednak są absolutnie poważni – chociaż w wystylizowany, specyficzny dla gatunku sposób. Nie mogę niczego zarzucić aktorom, którzy dobrze odnajdują się zarówno w konwencji, jak i w swoich rolach, nie zawsze przecież bardzo rozbudowanych.

Prowadzenie narracji niejako z punktu widzenia protagonisty sprawia, że największy aktorski ciężar spada na barki odtwórcy roli głównego bohatera. Poul Reichhardt radzi sobie z tym zadaniem bardzo dobrze. Potrafi w nienachalny sposób kreować postać detektywa-amatora, nie robiąc z niego nierealistycznego supergeniusza – Peter mimo pewnej spostrzegawczości pozostaje zwyczajnym gościem. Dalszy plan radzi sobie nie gorzej. Eva w wykonaniu Helle Virkner łączy w sobie swojskość i pewne subtelne rysy femme fatale. Birgitte Federspiel wiarygodnie oddaje nieustające zmęczenie oraz obezwładniającą bezsilność Merete. Nastoletni Jan Priiskorn Schmidt nie ustępuje wcale kroku dorosłym aktorom. Na honorową wzmiankę zasługuje też mój ulubieniec Morten Grunwald, grający Bertela. To był jego pierwszy nieolsenowy film, jaki w życiu widziałam i chyba nigdy nie zapomnę tego sympatycznego szoku, jaki przeżyłam, widząc go w normalnych ciuchach oraz wcielającego się w kogoś, kto nie potrzebuje porządnej dawki leków na uspokojenie.

Døden kommer til middag – kadr z filmu
Døden kommer til middag – kadr z filmu

Obserwowanie znajomych motywów popkulturowych w odmiennych niż zwykle realiach geograficznych może być bardzo ciekawym i pouczającym doświadczeniem. Chociażby z tego powodu warto dać temu filmowi szansę. Pomijając fakt, że to po prostu kawał dobrze zrealizowanego kryminału w starym stylu. Tym bardziej boli jego znikoma oficjalna dostępność. Toteż nawołuję do różnych osób decyzyjnych – halo, halo, dołączcie Døden kommer til middag do ramówek swoich kanałów lub ofert swoich platform, nie pożałujecie!

SZCZEGÓŁY
Tytuł:
Døden kommer til middag
Producent: Nordisk Film
Reżyser: Erik Balling
Scenarzysta: Erik Balling (na podstawie powieści Petera Sandera)
Platforma:
Gatunek/typ: kryminał, thriller
Data premiery: 31 lipca 1964 (świat)
Obsada: Poul Reichhardt, Helle Virkner, Birgitte Federspiel, Jan Priiskorn Schmidt, Morten Grunwald, Kirsten Søberg, Karl Stegger, Pouel Kern i inni.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
Przeciętnemu zjadaczowi filmów kinematografia duńska może się kojarzyć dwojako. Albo z mrokami, smutkiem, von Trierem, Dogmą i pochodnymi, albo z lekkimi komedyjkami w typie Gangu Olsena. Gdzieś ginie niemal wszystko, co pomiędzy – zwłaszcza starsze kino gatunkowe. Do takich właściwie nieznanych poza Danią filmów...Duńska „Kobra”. Recenzja filmu Døden kommer til middag
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki