Niewielka, autonomiczna kraina gdzieś na wschodzie, ale jednak Europy. Główni bohaterowie prowadzą publiczną banię, rozmawiają z duchami, piją… Sielska Rurytania? Jednak bliżej Sokovii, bo ten niby-kraj ogarnięty jest wojną.
Wołodynyr Rafijenko urodził się w Doniecku i, jak przystało na magicznego realistę, pisze właśnie o swojej małej ojczyźnie. Każde Macondo przechodzi lata tłuste i chude, może nawet więcej tych drugich, zawsze też wisi nad nim widmo końca świata. Tym razem jest ono bardzo realne i nad wyraz nowoczesne – to rosyjska okupacja. Czytelnik uświadomi sobie to już w pierwszej Baśni Weresajewa (bo to na nie, zamiast rozdziałów, podzielona jest książka). Do Z, miasteczka, które jeszcze jakoś w nowej autonomii funkcjonuje, przyjeżdża pomoc humanitarna. Niestety, nie tylko ona – zjawia się także „stonka”, rodzaj Terminatorów, którzy skutecznie zmniejszają liczebność potrzebujących.
Najdłuższe czasy możecie czytać jako fantastykę, pełną onirycznych zdarzeń, historię o specyficznej logice, smutną i nad wyraz przyziemną w tym, jak pokazuje toczącą się w Z wojnę. Da się ją także potraktować jako barokowo rozbudowaną społeczno-polityczną satyrę, późne dziecko pomysłów Jonathana Swifta, przeciągnięte przez XX wiek, więc zabawne w sposób gorzki. Wreszcie: to kronika języka, jakim po 2014 roku opisywano wojnę, którą Rosja wytoczyła Ukrainie. Skąd wspomniana wcześniej „stonka”? Nazywano tak prorosyjskich aktywistów noszących w klapie pomarańczowo-czarne wstążki mające nawiązywać do wstęgi św. Jerzego. W książce Rafijenki natkniecie się na mnóstwo podobnych skojarzeń i nawiązań, pojawią się w żartach bohaterów i samej narracji. W końcu to bajki, a one mają pomagać oswajać strachy i potwory. Nie musicie się martwić, że nie zrozumiecie lub nie wyłapiecie tych językowych smaczków. Marcin Gaczkowski i Anna Ursulenko dodali do tekstu sporo przypisów. Jeśli o ukraińskiej kulturze i historii najnowszej wiecie niewiele, Rafijenko i jego tłumacze będą dobrymi, choć nieco wymagającymi, przewodnikami.
Przechodząc przez kolejne bajki, zobaczycie, ile znaczy porządna bania na terenach okupowanych i jak wygląda normalność w mieście po bombardowaniach (jeśli wolicie czysty realizm, obejrzyjcie Ziemia jest niebieska jak pomarańcza Iryny Tsilyk). Spotkacie wojenne matki i polityków. Zrozumiecie, że szaleństwo wydaje się nieproduktywne, ale czasem stanowi jedyne możliwe wyjście z sytuacji.
Najnowsza odsłona wojny w Ukrainie dopisuje kolejne sensy do rafijenkowskiego symbolizmu. Nazwa miasteczka, Z, nie miała wcześniej podtekstu, niewinna literka stała się symbolem wsparcia dla inwazji dopiero po 27 lutego 2022 roku. Tymczasem na terenach okupowanych wciąż wrzało, „ukropy” walczyły z separatystami, ponadnaturalne siły maczały palce w działaniach obu stron, a ucieczka z terenów okupowanych okazała się sprawą bardzo skomplikowaną, ontologiczną. Ten dziwny stan istnienia-nieistnienia utrzymywał się osiem lat. Magicznym orężem bohaterów stała się poezja, przede wszystkim Tarasa Szewczenki, narodowego wieszcza Ukrainy. I tu znowu możemy dopowiedzieć, jak wygląda sytuacja dzisiaj – polscy czytelnicy wykupują nakłady tomików wierszy ukraińskich poetek i poetów, a książka Rafijenki trafiła do pakietu charytatywnego Art Rage. I to wszystko w roku polskiego romantyzmu.
Najdłuższe czasy to bardzo dobra powieść, której nie da się oderwać od kontekstu historycznego. W pewnym sensie Rafijenko jasno deklaruje w niej, że sztuka jest polityczna, tak jak polityczny i naładowany naszymi przekonaniami i postawami jest język. Przy tym nigdy nie robi tego prostacko, to przecież realizm magiczny, a nie moralitet. I może dlatego nawet momenty patosu są tu zrównoważone gorzkim żarcikiem językowym.
SZCZEGÓŁY
Tytuł polski: Najdłuższe czasy
Tytuł oryginalny: Долгота дней. Городская баллада
Wydawnictwo: KEW
Autor: Wołodymyr Rafiejenko
Tłumaczenie: Marcin Gaczkowski, Anna Ursulenko
Gatunek/Typ: fantastyka, realizm magiczny
Data premiery: lipiec 2020