Oto nadszedł ten dzień, w którym sprawdziły się sny prorocze i – wraz z najnowszym dodatkiem, Krew i wino – CD Project RED ofiarowało wiernym fanom dopełnienie ulubionej gry karcianej, przez którą część zapewne potraciła już całą fortunę, a ci, którzy wygrywali, dla odmiany potracili znajomych. Tą jakże wielką zgubą hazardzistów jest oczywiście pudełko z brakującymi taliami do gwinta – Królestwami Północy i Nilfgaardu. Doczekaliśmy, dotrwaliśmy. Wszystkim niedowiarkom i czarnowidzom zamknęło to usta, a ci niegdyś pełni nadziei mogą wreszcie siąść do gry w pełnoprawnego, kompletnego już gwinta (o ile zakupili poprzedni dodatek wraz z taliami potworów i elfów). Jak prezentuje się nowy podarek od CD Project RED? Zaraza, wspaniale.
Gwint jest dobrze znany i przedstawiać go nie trzeba. A jeśli jednak trzeba, to w tym miejscu [Recenzja kart do Gwinta – Wiedźmin: Dziki Gon] od razu proszę przeczytać poprzedni artykuł o pierwszym dodatku z kartami, coby się ukulturalnić i nie karmić ignorancji. W nim można znaleźć także instrukcję obsługi, sposób prowadzenia gry i mechanikę działania poszczególnych dostępnych nam jednostek. Informacje te z pewnością pomogą wam przy rozgrywce. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Potem ponownie zapraszam do lektury, gdyż doszło kilka nowości, których w poprzednim dodatku, tj. Sercach z kamienia, nie uświadczyliście.
Przejdźmy jednak do meritum. Pudełko kart jest w zasadzie identyczne jak to z dwoma taliami z Serc z kamienia. Twórcy zmienili jedynie kolorek z niebieskiego na czerwony, zapewne żeby pasował do dodatku Krew i wino. Na wierzchu opakowania wciąż ten sam srebrny wilczy łeb z wyszczerzonymi kłami. W środku, prócz instrukcji i żetonów, znajdziemy oczywiście kod do dodatku oraz dwie talie z siłami zbrojnymi i tymi nieco mniej zbrojnymi, należącymi do Królestw Północy i Nilfgaardu. Mamy do dyspozycji sto pięćdziesiąt cztery pięknie wykonane karty, z różą Temerii i nilfgaardzkim słońcem na odwrocie, a wśród nich po pięć kart dowódców, dziewięć kart bohaterów i osiemnaście kart specjalnych. Reszta to karty neutralne, czyli wszystko tak, jak przy poprzednim dodatku. Czy zatem nic nas już nie zaskoczy? Nie ma żadnych nowości i jest to zwykłe dopełnienie kompletu? Och, nie. Redzi musieliby być ciężko chorzy bądź leżeć pod ziemią, żeby nie zaskoczyć swych fanów choćby najmniejszym drobiażdżkiem. Chociaż kto ich wie, może wstaliby z grobu?
A więc (nie zaczynamy zdania od „a więc”, ale pomińmy ten banalny szczegół), co bardziej spostrzegawczy zapewne zauważą, że wśród żetonów, prócz podstawowych – ze zdrowiem i obrażeniami – pojawiły się nowe: cztery białe i masz waść na nich głowy biesów jakich. Te żetony nie są dla ozdoby – po przejrzeniu talii możemy natknąć się na dwie nowe, dość nietypowe jednostki. Mowa tu o „Krowie” i „Bydlęcych Siłach Zbrojnych”. Tu wychodzi typowo zadziorne poczucie humoru Redów, bo wraz z pojawieniem się tych jednostek w taliach stawiają oni przed nami (dosłownie) wyzwanie. Krowie wyzwanie. Chcąc sprawdzić nasze umiejętności, jak to mówią w wiadomości na karcie, każą nam w ciągu jednej gry przyzwać jak najwięcej jednostek Bydlęcych Sił Zbrojnych. Jak to uczynić? Stawiając na planszy krowę-łucznika (ciekawe, czym strzela, he he) o sile równiej zero, żeby potem, gdy w ciągu gry zostanie zabita/podmieniona/usunięta, po skończeniu rundy ustawić na jej miejscu Bydlęce Siły Zbrojne
Podsumowując: komplet czterech talii kart prezentuje się znakomicie zarówno pod względem wizualnym, jak i mechanicznym, a dodane doń nowe jednostki wywołają uśmiech na niejednej twarzy. Jak już pisałam w poprzednim artykule, gra się przyjemnie, łatwo się wciągnąć, więc szczerze odradzam gry na pieniądze, bo grozi to zarówno bankructwem, jak i utratą znajomych w przypadku nagminnego wygrywania. Karty, choć pięknie wykonane, nadal są kruche i trzeba uważać, żeby ich nie zniszczyć, ale równie dobrze można stwierdzić, że nie odchodzą pod względem wytrzymałości od zwykłych kart. Przynajmniej opakowanie jest solidne i dobrze chroni zawartość. Choć cena zamówienia przedpremierowego, czyli około stu dziewięciu złotych (to nic w porównaniu z tymi, którzy płacili sto trzydzieści – przyp. Pottero-korektor), nie należała do najprzyjemniejszych dla mojego portfela, zwłaszcza w porównaniu z tańszą o trzydzieści złotych ceną poprzedniego dodatku, warto było dokonać tego zakupu.
Pamiętajcie, by polubić nas na Facebooku by dostawać najświeższe informacje o naszych recenzjach i pracy bloga 🙂
Ocena: 9,5/10
Plusy
+ piękne wykonanie kart
+ niezastąpiony humor w dopiskach
+ wierne odwzorowanie wirtualnej wersji
+ niezwykle wciągająca gra
+ wreszcie komplet
+ Bydlęce Siły Zbrojne urzekają
Minusy
– trwałością to jednak te karty nie grzeszą
Autor: Angi