SIEĆ NERDHEIM:

Banalni i flegmatyczni: Zupełnie przeciętny żołnierz. Recenzja filmu Bloodshot

KorektaVivique
Bloodshot - fragment plakatu
Bloodshot – fragment plakatu

Bloodshot to naczelny koks komiksowego wydawnictwa Valiant – ożywiony za pomocą nanotechnologii komandos, który wali po pyskach i o dobry powód nie pyta. Na swoich bladych, umięśnionych barkach miał wnieść do kina kolejne superbohaterskie uniwersum, a przy tym niezobowiązującą odskocznię od topowych marek. Może nawet, siedząc w koszarach, liczył po cichu, że wraz z kolegami truchcikiem będzie gonił Marvela i szybko przeskoczy zdyszane DC. Zadanie w zasadzie nie było takie trudne. Wystarczyło zrobić rozpierduchę, kruszyć mury i walić z główki wszystko, co trzyma w rękach karabin – po prostu dostarczyć dobrze przypakowanej rozrywki z groźnym typem, co warczy i dla odmiany się nie uśmiecha. Tymczasem Bloodshot dostał twarz Vina Diesela i charyzmy na tyle, że nie starczyło nawet na przeciętnego akcyjniaka. 

Ray Garrison jest wyśmienitym żołnierzem. Świetnie strzela, nie słucha rozkazów, a jak ciśnie granatem dymnym, to wchodzi w zasłonę bez maski, by wyjść po drugiej stronie, jak na prawdziwego kozaka przystało – w zwolnionym tempie. Niestety podczas jednej z misji coś idzie nie tak i Garrison dostaje więcej kulek, niż był w stanie przyjąć na klatę. Na swoje (nie)szczęście otrzymuje drugą szansę. Wojsko oddaje niesprawnych żołnierzy tajemniczej korporacji, która z dobroci serca (ta, jasne!) naprawia okaleczonych wojaków. Jednemu zamontują protezy nóg, drugiemu ulepszą oczy, a  innemu wstawią układ oddechowy sterowany pilotem. Ciało Raya zostało natomiast naszpikowane nanobotami. Te małe draństwa naprawią każde zadrapanie, złamanie otwarte czy urwaną kończynę – odrąbiesz takiemu rękę, wsadzisz do rębaka na drewno i potraktujesz resztki miotaczem ognia, a ta mu zaraz odrośnie, by znów mógł nią prać po głowach kolejnych zbirów. Rambo na technosterydach zdaje sobie w końcu sprawę, że jest wykorzystywany i manipulowany (a my to wiedzieliśmy jeszcze przed premierą. Brawo zwiastunie! Świetna robota!). Garrison postanawia wyrwać się spod władzy korporacji i nakopać tym naprawdę złym tam, gdzie żadna proteza już nie pomoże. 

- Najpierw dokopię DC, a później spuszczę solidny łomot MCU! 
- Vin, wstawaj! Zasapałeś się!
– Najpierw dokopię DC, a później spuszczę solidny łomot MCU!
– Vin, wstawaj! Zasapałeś się!

Bloodshot stanowi połączenie Uniwersalnego Żołnierza, Woverine’a i Punishera. RoboCop przytula się tu z Dniem Świstaka, a głównym bohaterem jest Dominic Toretto, który spuszcza łomot, trochę strzela, coś wysadzi i ogólnie walczy o rodzinę, a na co dzień chodzi w ulubionym białym topie. Taka bezwstydna i piekielnie smakowita mieszanka pomysłów i popkulturowych tropów musi być napisana dla zabawy. Z miłości do kina akcji klasy B i przede wszystkim ku uciesze fanów, pragnących relaksującej rąbanki. No po prostu musi! Przecież tak prosty scenariusz o niezniszczalnym chłopisku napędzanym żądzą zemsty, aż prosi się o srogą rozpierduchę, kaskaderkę i choreografię walk rozpisaną na pełnym Wicku i bezczelne przeginanie z testosteronem w każdym możliwym elemencie. A Diesel to w ogóle powinien przejść przez historię jak buldożer, oderwać jakąś głowę i basowym głosem rzucić bezwstydnie suchara. Chciałoby się, prawda? Taki nanobot jak Starka wieża. Ekipa twórców całą siłę ognia skoncentrowała na stworzeniu produkcji całkowicie przeciętnej, nieciekawej i niedostarczającej nawet odrobiny rozrywki. To nijaki film superbohaterski, toporny akcyjniak bez polotu i średnia pozycja nawet pośród dzieł z Dieselem. 

Przez chwilę mogło się nawet wydawać, że Bloodshot to kolejny radosny spin-off Szybkich i Wściekłych (skoro Idris Elba może być brytyjskim cyborgiem, to czemu Diesel nie mógłby zagrać złego brata bliźniaka z krwi, kości i małych robocików?). Wystarczy jednak kilka minut miernego seansu, by zdać sobie sprawę, że to zupełnie nie ta liga. Twórcy rodzinnej sagi o drogich samochodach dawno zdali sobie sprawę, że nikt nie uwierzy we wrzucanie w aucie dwunastego biegu, dlatego po prostu zaczęli się bawić, a nam sprzedają towar w pełni świadomie ocierający się o absurdalność. Tego właśnie brakuje produkcji Wilsona – luzu, gatunkowej świadomości i swobodnego popuszczania hamulców. Bloodshot nie ma w sobie niczego fajnego, a reżyser i scenarzyści po prostu go odhaczyli. Co gorsza, zebrali oni oczywiste komponenty kina akcji, ale nie mieli zielonego pojęcia, jak właściwie je połączyć i wykorzystać. Co więcej, można odnieść wrażenie, że Bloodshot na każdym kroku stara się nakopać sobie samemu w tyłek. 

Blade ramię sprawiedliwość poszło w ruch. Szkoda, tylko że tak naprawdę w ogóle nas to nie obchodzi.
Blade ramię sprawiedliwość poszło w ruch. Szkoda, tylko że tak naprawdę w ogóle nas to nie obchodzi.

Te pokraczne, sadomasochistyczne akrobacje można było dostrzec jeszcze przed premierą. Największy (i zarazem jedyny) plot twist wsadzono do pierwszej zapowiedzi – zupełnie jakby twórcy byli przekonani, że i tak nikt tego nie obejrzy, a szkoda było zmarnować taki dobry pomysł (albo Diesel z przyzwyczajenia przyszedł na plan ze spoilerem). Ten fabularny zabieg rzeczywiście był ciekawy, jednak gdy film się z niego wystrzelał, nie zostało już nic więcej. Historia niczym nie zaskakuje, nie oferuje najmniejszego przewrotu czy nawet skromnego fikołka. Napięcia nie uświadczymy w tym wcale, a kolejne mordobicia zupełnie nas nie obchodzą – zaraz po napisach końcowych zapomniałem, kogo on tak właściwie tłukł, ale może to dlatego, że film się nie przejmował, aby nam opowiedzieć. Bohaterowie nas nie interesują, ich motywacje są nam zupełnie obce, a intryga podana jest w mało angażujący sposób. 

Nawet jeżeli coś ciekawego działo się na ekranie, to i tak niewiele mogliśmy zobaczyć. W większości scen walk (tych, które jako jedyne mogły uratować seans) kamera rozbiegana jest na wszystkie strony niczym nadpobudliwe dziecko po kresce kakao. Natomiast spora część efektów specjalnych to brzydkie i tanie potworki, o których chciałoby się natychmiast zapomnieć. Film momentami jest tak nieudolny, że podchodzi to pod bezczelną drwinę z widza. Absolutnym szczytem jest sekwencja głównego pościgu w filmie – widzimy w oddali Wielką Brytanię, a akcja przenosi się do Londynu (żaden film akcji nie mógłby się obejść bez panoramy lub pościgu w Londynie. Żaden!), jednak już sam pościg rozgrywa się na jakimś całkowicie niebrytyjskim przedmieściu, które Londyn widziało co najwyżej na pocztówkach od cioci. Kolejną bezczelną zagrywką był moment, gdy Garrison tuż przed spotkaniem z mordercą swojej żony rysuje na szybie uśmiechniętą buźkę – no naprawdę dramat bohatera tak poważny, że hej! Aż chce mu się nawet współczuć.  

Film na każdym kroku przypomina nam, że jest w rozsypce.
Film na każdym kroku przypomina nam, że jest w rozsypce.

Kolejnym kopniakiem w filmowe krocze było obsadzenie głównej roli. Wybór aktora jednej serii na bohatera mającego (najprawdopodobniej) rozkręcić nowe uniwersum jest chyba wystarczającym dowodem na to, jak bardzo nie zależało twórcom na tym projekcie. Vin Diesel gra po prostu Vina Diesela, który stara się nie być Vinem Dieselem tak bardzo, jak jest nim w Szybkich i Wściekłych. Reszta postaci w zasadzie nie istnieje. Nie znaczą nic, w historii mogłoby ich nie być, a wyszłoby na to samo. Biorą tylko udział w kolejnych drewnianych dialogach, a ich zachowania w większości nie mają sensownego uzasadnienia. Jedyną postacią zapadającą w pamięć na tej wystawie jednowymiarowych charakterów jest Wigans – ten typ specjalisty od komputerów, który dba, by w każdej Bat-jaskini było stałe łącze. Scenarzystom widać obiło się o uszy, że kino superbohaterskie potrzebuje drużynowego śmieszka, jednak wyszło jak z całą resztą. Grany przez Lamorne’a Morrisa bohater zwyczajnie pajacuje i rzuca kolejnymi nieśmiesznymi i zupełnie wymęczonymi żartami, które mają już chyba ostatecznie zlasować widzom mózgi. 

Czy warto w ogóle oglądać Bloodshota? Niby można, tylko po co? W zasadzie wystarczy rzucić okiem na pierwszą zapowiedź – wrażenia te same, wszystkiego się dowiemy, a przy okazji zaoszczędzimy niemal dwie godziny z życia. 

Autor tekstu prowadzi na Facebooku stronę RuBryka Popkulturalna.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Bloodshot
Data premiery: 05.03.2020
Typ: film
Gatunek: Akcja / SF / Superhero
Reżyseria: Dave Wilson
Scenariusz: Eric Heisserer, Jeff Wadlow
Obsada: Vin Diesel, Eiza González, Sam Heughan, Toby Kebbell, Guy Pearce, Talulah Riley i inni.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
3 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Antoni
3 lat temu

Szczerze mówiąc to włączyłem go tylko ze względu na sentyment do Vina Diesla…

mareczekkkk99
mareczekkkk99
2 lat temu

Bardzo słaby film

Wojciech Bryk
Wojciech Bryk
Student dziennikarstwa, który ma w sobie Zagubionego Chłopca. Uwielbia intertekstualność, easter eggi, zabawy skojarzeniami, popkulturowymi tropami oraz wszelkie dwuznaczności. W wolnych chwilach rozmyśla, co stało się z baśniowymi postaciami, oraz regularnie dokarmia rosnącego w nim geeka. Z radością wsiąka w fantastykę każdego rodzaju. Nieustannie pragnie odkrywać nowe rzeczy i dzielić się znaleziskami z innymi... a jeżeli przy tym wywoła u kogoś uśmiech, będzie całkiem spełniony. Stara się dorosnąć do prowadzenia własnego bloga. O horrorach pisze na portalu Mortal, a o popkulturze dla #kulturalnie.
<p><strong>Plusy:</strong></br> + świstakowa przewrotka fabularna <br /> + możliwość obejrzenia całego filmu w formie zwiastuna</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> - słaba dialogi <br /> - słabe efekty<br /> - główny bohater zupełnie bez wyrazu <br/> - nieangażująca historia <br /> - amerykańskie przedmieścia w roli Londynu... stary, to było przegięcie <br /> - chaotyczny montaż <br /> - czerstwy humor <br /> - brak ciekawych postaci <br /> - najmocniejszy fabularny element wsadzony do zapowiedzi<br /> - nawet nie wiadomo, kogo on leje </p>Banalni i flegmatyczni: Zupełnie przeciętny żołnierz. Recenzja filmu Bloodshot
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki