Były już Drive i La La Land, teraz dostajemy coś pomiędzy: musical rojący się od odniesień do filmów gangsterskich, ale bez zbiorowych scen rodem z West Side Story. Jest za to jeden chłopak, wrażliwy, lecz twardy (nie, nie Gosling – Ansel Elgort), banda przestępców z naczelnym politykiem amerykańskiego kina na czele (tak, Spacey w roli Doca), no i prześliczna kelnerka, nowe wcielenie Shelly z Twin Peaks (wtedy Mädchen Amick, teraz Kopciuszek – Lily James).
Baby, genialny i niemal nieletni kierowca, przypomina nie tylko milczącego Ryana. Czasem prowadzi, jakby siedział za sterami Sokoła Millennium – ta kurteczka wyglądająca w niektórych scenach jak cosplay kosmicznego kowboja to nie przypadek. Poza tym tańczy, kiedy tylko może, ryzykownie improwizuje i tęskni za tragicznie zmarłą matką – co niewątpliwie przypomni wam pewnego miłośnika kaset z zupełnie innego uniwersum… A kiedy założy ciemne okulary… James Dean, mówię wam. Historia popularnego, nawet superbohaterskiego kina w pigułce. I ten trop nie jest kompletnie zwodniczy, wszak sprawiedliwość w gangsterskim półświatku przynosi czasami epicki, pełen efektów specjalnych finał.
Jeśli jeszcze nie wiecie, Baby prowadzi samochody mafioso Doca nie z miłości do niego lub napadów, ale z powodu głupiego, szczeniackiego długu. Nie ma „problemów z nosem” (jak wielu innych pomagierów gangstera), raczej z szybkością, poza tym świetnie operuje wytrychem. Jeszcze jedna robota i będzie wolny… Wszyscy jednak wiemy, że nie tak to załatwiają chłopcy z ferajny, więc i film nie skończy się tak szybko. Tymczasem w życiu „młodego” pojawia się Kopciuszek. Dziewczyna, jak Baby, kocha muzykę i spokojną jazdę przed siebie bez oglądania się wstecz. James gra wspaniale, jest urocza, słodka, ale nie głupiutka, jej bohaterka jest dowcipna i zdecydowana. Z Babym połączy ją miłość niemal od pierwszego wejrzenia, dostaniemy dzięki temu intymną, taneczną scenę rozmowy w pralni. Debora zacznie spotykać się ze zwyczajnym chłopakiem, co jednak stopniowo (nie tak szybko jak w świetnej Victorii, ale jak dla niej i tak nagle) okazuje się wikłać ją w ciemne interesy. To nieoczekiwana zmiana kursu, jak z Drive, sprawia, że zauroczenie zaczyna ewoluować. Może nawet w przyjaźń niewykluczającą czegoś więcej, jak w pewnym momencie mówi bohaterka.
Baby Driver to kino gangsterskie, więc pokazuje dwie odwieczne prawdy: że „dziewczyny to nic więcej, jak tylko kłopoty” oraz „kto z kim przestaje…”. Robi to w sposób przewrotny i niejednoznaczny. Pastiszuje Chłopców z ferajny i Tarantino – na przykład w długiej przemowie pewnego badassa opisującego broń jak najlepsze wyroby z wieprzowiny. Chyba stamtąd pochodzi też postać Darling, seksownej i umiejętnie obchodzącej się z bronią laski. Z klasyki dostajemy także figurę ojca (chrzestnego), ale jako trochę marudnego zgreda, z rodzicielstwa wybierającego mówienie innym, co jest dobre. Mówię o Docu, o scenie, kiedy mówi Baby’emu „dzień dobry”, a potem w finale… Który może się wydawać pełen zbyt nagłych i słabo uzasadnionych zwrotów akcji, a nawet zmian osobowości. To jest część superbohaterska tego filmu, i to złożona raczej z wad kina tego typu: umiarkowanie zakotwiczone w całości twisty i sporo przemocy. Bohater chciał jej co prawda unikać, ale w dobrej sprawie… Mimo to film stanowi całość, ale wytłumaczenie „dlaczego” oznaczałoby zbyt poważny spojler. Powiem tylko, że finał to jeszcze nie koniec, za to ten jest i logiczny, i mało przewidywalny.
Edgar Wright stworzył historię płynącą początkowo gładko i szybko, która potem przyspiesza, ale traci równe tempo. Te zgrzyty czasem wychodzą jej na dobre, jak porządne imprezowe miksowanie. Steve Price dobrał do tego kawałki pokazujące widzowi, że ruchami i decyzjami postaci steruje muzyka, zwłaszcza gdy same włączają sobie kolejne utwory. Doszły to tego genialne zdjęcia Billa Pope’a, korzystające z każdej nadarzającej się lustrzanej powierzchni, żeby pokazać, jak cool jest sytuacja lub sprawnie przejść do kolejnej sceny. Film zachwyca muzyką i warstwą wizualną, jest pełen dynamizmu, ale właściwie ani na chwilę nie osuwa się w teledysk, pozostaje kinem środka wykorzystującym mnóstwo artystycznych, europejskich technik, by pokazać wszystkie amerykańskie sny w jednym miejscu.
Baby Driver to mieszanka tego, co najlepsze i najgorsze w filmie gangsterskim i muzycznym. Do tego z dodatkami kina familijnego. Dla wielu widzów będzie trochę przesadny i bez sensu, zwłaszcza w drugiej połowie. Całość jest sterowana muzyką, tak jak sam Baby. To bardziej domówka niż dyskoteka, czasem są zgrzyty, zmiany rytmu i urwania taśmy. Charakter utworów może się radykalnie zmieniać, bohaterowie przełączają nielubiane kawałki na ulubione, a każdy z nich jest trochę inny. Co wkurza podczas tańczenia, tworzy napięcie i dodaje energii filmowi (dokładniej – jeszcze dodaje, bo to i tak istna bomba). Początek złapie was taneczną energią, stopniowa przemiana Baby’ego obietnicą wyruszenia w drogę i spełnienia american dream, końcówka… optymistycznym realizmem. Pamiętajcie, że to kino rozrywkowe, a nie artystyczne – jednak czerpiące z tego snobistycznego całymi garściami.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Baby Driver
Produkcja: Working Title Films, Big Talk Productions
Typ: Film
Gatunek: akcja, musical, komedia
Data premiery: 7 lipca 2017
Reżyseria: Edgar Wright
Scenariusz: Edgar Wright
Obsada: Ansel Elgort, Lily James, Kevin Spacey
Podsumowanie
Plusy:
+ ogromna energia
+ gangsterski musical
+ brak sztuczności nawet w scenach tańca
+ wyraźna zmiana klimatu w drugiej części
+ brawurowy montaż i zdjęcia
Minusy:
– pewne nieścisłości w zakończeniu i…
– … sporo przemocy uzasadnionej dobrymi intencjami
– zmiany tempa mogą irytować