SIEĆ NERDHEIM:

Awesome Mix Vol. 3. Recenzja filmu Baby Driver

Baby Driver poster retro

Były już Drive i La La Land, teraz dostajemy coś pomiędzy: musical rojący się od odniesień do filmów gangsterskich, ale bez zbiorowych scen rodem z West Side Story. Jest za to jeden chłopak, wrażliwy, lecz twardy (nie, nie Gosling – Ansel Elgort), banda przestępców z naczelnym politykiem amerykańskiego kina na czele (tak, Spacey w roli Doca), no i prześliczna kelnerka, nowe wcielenie Shelly z Twin Peaks (wtedy Mädchen Amick, teraz Kopciuszek – Lily James).

Baby, genialny i niemal nieletni kierowca, przypomina nie tylko milczącego Ryana. Czasem prowadzi, jakby siedział za sterami Sokoła Millennium – ta kurteczka wyglądająca w niektórych scenach jak cosplay kosmicznego kowboja to nie przypadek. Poza tym tańczy, kiedy tylko może, ryzykownie improwizuje i tęskni za tragicznie zmarłą matką – co niewątpliwie przypomni wam pewnego miłośnika kaset z zupełnie innego uniwersum… A kiedy założy ciemne okulary… James Dean, mówię wam. Historia popularnego, nawet superbohaterskiego kina w pigułce. I ten trop nie jest kompletnie zwodniczy, wszak sprawiedliwość w gangsterskim półświatku przynosi czasami epicki, pełen efektów specjalnych finał.

Baby Driver Elgort

Jeśli jeszcze nie wiecie, Baby prowadzi samochody mafioso Doca nie z miłości do niego lub napadów, ale z powodu głupiego, szczeniackiego długu. Nie ma „problemów z nosem” (jak wielu innych pomagierów gangstera), raczej z szybkością, poza tym świetnie operuje wytrychem. Jeszcze jedna robota i będzie wolny… Wszyscy jednak wiemy, że nie tak to załatwiają chłopcy z ferajny, więc i film nie skończy się tak szybko. Tymczasem w życiu „młodego” pojawia się Kopciuszek. Dziewczyna, jak Baby, kocha muzykę i spokojną jazdę przed siebie bez oglądania się wstecz. James gra wspaniale, jest urocza, słodka, ale nie głupiutka, jej bohaterka jest dowcipna i zdecydowana. Z Babym połączy ją miłość niemal od pierwszego wejrzenia, dostaniemy dzięki temu intymną, taneczną scenę rozmowy w pralni. Debora zacznie spotykać się ze zwyczajnym chłopakiem, co jednak stopniowo (nie tak szybko jak w świetnej Victorii, ale jak dla niej i tak nagle) okazuje się wikłać ją w ciemne interesy. To nieoczekiwana zmiana kursu, jak z Drive, sprawia, że zauroczenie zaczyna ewoluować. Może nawet w przyjaźń niewykluczającą czegoś więcej, jak w pewnym momencie mówi bohaterka.

Baby Driver to kino gangsterskie, więc pokazuje dwie odwieczne prawdy: że „dziewczyny to nic więcej, jak tylko kłopoty” oraz „kto z kim przestaje…”. Robi to w sposób przewrotny i niejednoznaczny. Pastiszuje Chłopców z ferajny i Tarantino – na przykład w długiej przemowie pewnego badassa opisującego broń jak najlepsze wyroby z wieprzowiny. Chyba stamtąd pochodzi też postać Darling, seksownej i umiejętnie obchodzącej się z bronią laski. Z klasyki dostajemy także figurę ojca (chrzestnego), ale jako trochę marudnego zgreda, z rodzicielstwa wybierającego mówienie innym, co jest dobre. Mówię o Docu, o scenie, kiedy mówi Baby’emu „dzień dobry”, a potem w finale… Który może się wydawać pełen zbyt nagłych i słabo uzasadnionych zwrotów akcji, a nawet zmian osobowości. To jest część superbohaterska tego filmu, i to złożona raczej z wad kina tego typu: umiarkowanie zakotwiczone w całości twisty i sporo przemocy. Bohater chciał jej co prawda unikać, ale w dobrej sprawie… Mimo to film stanowi całość, ale wytłumaczenie „dlaczego” oznaczałoby zbyt poważny spojler. Powiem tylko, że finał to jeszcze nie koniec, za to ten jest i logiczny, i mało przewidywalny.

Baby Driver ferajna

Edgar Wright stworzył historię płynącą początkowo gładko i szybko, która potem przyspiesza, ale traci równe tempo. Te zgrzyty czasem wychodzą jej na dobre, jak porządne imprezowe miksowanie. Steve Price dobrał do tego kawałki pokazujące widzowi, że ruchami i decyzjami postaci steruje muzyka, zwłaszcza gdy same włączają sobie kolejne utwory. Doszły to tego genialne zdjęcia Billa Pope’a, korzystające z każdej nadarzającej się lustrzanej powierzchni, żeby pokazać, jak cool jest sytuacja lub sprawnie przejść do kolejnej sceny. Film zachwyca muzyką i warstwą wizualną, jest pełen dynamizmu, ale właściwie ani na chwilę nie osuwa się w teledysk, pozostaje kinem środka wykorzystującym mnóstwo artystycznych, europejskich technik, by pokazać wszystkie amerykańskie sny w jednym miejscu.

Baby Driver to mieszanka tego, co najlepsze i najgorsze w filmie gangsterskim i muzycznym. Do tego z dodatkami kina familijnego. Dla wielu widzów będzie trochę przesadny i bez sensu, zwłaszcza w drugiej połowie. Całość jest sterowana muzyką, tak jak sam Baby. To bardziej domówka niż dyskoteka, czasem są zgrzyty, zmiany rytmu i urwania taśmy. Charakter utworów może się radykalnie zmieniać, bohaterowie przełączają nielubiane kawałki na ulubione, a każdy z nich jest trochę inny. Co wkurza podczas tańczenia, tworzy napięcie i dodaje energii filmowi (dokładniej – jeszcze dodaje, bo to i tak istna bomba). Początek złapie was taneczną energią, stopniowa przemiana Baby’ego obietnicą wyruszenia w drogę i spełnienia american dream, końcówka… optymistycznym realizmem. Pamiętajcie, że to kino rozrywkowe, a nie artystyczne – jednak czerpiące z tego snobistycznego całymi garściami.

Baby Driver poster francuski

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Baby Driver
Produkcja: Working Title Films, Big Talk Productions
Typ: Film
Gatunek: akcja, musical, komedia
Data premiery: 7 lipca 2017
Reżyseria: Edgar Wright
Scenariusz: Edgar Wright
Obsada: Ansel Elgort, Lily James, Kevin Spacey

8/10

Podsumowanie

Plusy:
+ ogromna energia
+ gangsterski musical
+ brak sztuczności nawet w scenach tańca
+ wyraźna zmiana klimatu w drugiej części
+ brawurowy montaż i zdjęcia

Minusy:
– pewne nieścisłości w zakończeniu i…
– … sporo przemocy uzasadnionej dobrymi intencjami
– zmiany tempa mogą irytować

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Agnieszka „Fushikoma” Czoska
Agnieszka „Fushikoma” Czoska
Mól książkowy, wielbicielka wilków i wilczurów. Interesuje się europejskim komiksem i mangą. Jej ulubione pozycje to na przykład Ghost in the Shell Masamune Shirow, Watchmen (Strażnicy) Alana Moora czy Fun Home Alison Bechdel, jest też fanem Inio Asano. Poza komiksami poleca wszystkim Depeche Mode Serhija Żadana z jego absurdalnymi dialogami i garowaniem nad koniakiem. Czasem chodzi do kina na smutne filmy, kiedy indziej spod koca ogląda Star Treka (w tym ma ogromne zaległości). Pisze także dla Arytmii (arytmia.eu).
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki