U nas Shallaya, z żołnierską wręcz dyscypliną, pilnuje każdego newsika o darmowych gierkach. Czasem jednak łatwo przegapić wąskie okno na ściągnięcie tytułu, szczególnie w takich okresach jak majówka albo wakacje. I tak sobie pomyślałem, że przecież są jeszcze inne tytuły, dostępne dla każdego od ręki.
Popytałem w redakcji i zrobiliśmy taką małą listę ciekawostek, do których lubimy wracać i za nic nie płacić. Niektóre zawierają mikropłatności, ale pozwalają rozsądnie się bawić bez wydawania nawet grosza. Trochę na PC, trochę na smartfony – szczęśliwe wybraliśmy gierki, które nie sępią agresywnie o stan naszego konta. Nie zabrakło tytułów ździebko dziwacznych (to akurat moja wina).
JURKIR
Magic: The Gathering Arena
Pomimo że jestem dużym fanem karcianek, to Magica odkryłem w zasadzie dosyć późno. Ba, zanim dałem szansę tej wspaniałej grze, przez blisko rok odkładałem zaznajomienie się z nią od momentu, kiedy to pierwszy raz o niej usłyszałem. Na temat samej mechaniki aplikacji to nie ma tu za dużo do powiedzenia. Jeżeli graliście kiedyś w jakąkolwiek karciankę TCG pokroju Hearthstone, Legends of Runeterra, Pokémon TCG, Yu-Gi-Oh! Master Duel, Gwint itd., to doskonale wiecie, jak ta produkcja będzie wyglądać i z jakich elementów składać. Natomiast, jak to mówi stare polskie porzekadło – diabeł tkwi w szczegółach – i moim zdaniem, to one mają główny wpływ na przyjemność lub jej brak. Zdecydowanie pozytywną rzeczą jest samouczek. Magic jest zarówno prostą, jak i skomplikowaną grą karcianą w takim znaczeniu, że o ile bazowe reguły są trywialne, tak konkretne style rozgrywki i umiejętności budowania kombosów już nie.
W odróżnieniu od pozostałych z wymienionych gier wstępna prezentacja nie ogranicza się do pokazania bazowych ruchów, a przejścia minikampanii kolorów. Każdemu z nich odpowiada konkretny styl gry (tak samo jest w fizycznej wersji) – przykładowo czerwony to aggro, czarny – poświęcanie, niebieski – kontry i czary itd. Nie dość, że pozwala przyswoić nam zasady, to jeszcze określić, czym lubimy grać. Dla porównania – w takim Yu-Gi-Oh! Master Duel są pokazane tylko bazowe ruchy, ale potem kupno kart i talii i odkrywanie, jak działa pendulum, już należy do nas. To już może nie jest stricte aspekt samouczka, ale w grze za każdym razem, gdy klikniemy prawym na kartę, to oprócz przybliżenia jej opisu jest też wytłumaczona dokładnie mechanika z nią powiązana. Na przykład na karcie jest napisane „flying”, ale sama gra dodaje opis, czym ta mechanika jest. Kiedy zaczynałem przygodę z tym tytułem, była to nieoceniona pomoc. Magic przynajmniej kilka razy w roku dostaje kolejne dodatki, a co za tym idzie, pojawiają się nowe karty, umiejętności i jest rotacja standardu (najbardziej popularny format, wchodzi w niego zwykle osiem dodatków), więc nie ma sytuacji, że jest jedna niepokonana na wieki opcja, jak to swego czasu było w Hearthstonie. Warto też dodać, że uprzednio wspomniane kolory można ze sobą mieszać, tworząc ciekawe kombinacje. Super, czyli zrobię talię, potem nie mogę jej wcale używać? Otóż nie – jest mnóstwo innych opcji gry w Magica, które mają swoje reguły, ale pozwalają na używanie starszych kart. Z takich popularniejszych można wymienić Commandera, Paupera, Legacy, a sprawdzenie czym są, pozostawiam wam.
Brzmi zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe, więc pewnie trzeba wydać miliony monet, by się cieszyć grą. Cóż, tutaj odpowiedź brzmi: zależy, bo są mikropłatności, za które można dostawać wejścia do turniejów albo kupować paczki, dodatki kosmetyczne itp., natomiast moim zdaniem nie są one wymagane, żeby cieszyć się grą. Wygrywając, dostajemy walutę, za którą można nabyć poprzednio wymienione rzeczy, a im lepiej się gra, tym więcej wygrywa. Do tego z każdym dodatkiem są specjalne kody, za które dostajemy darmowe paczki (pro tip: poprzednie ciągle działają), także nie trzeba wydawać, by grać. Warto też dodać, że w przypadku zakupu niektórych fizycznych produktów, można otrzymać kod na ich wirtualne wersje. W moim przypadku jedyną zmorą okazał się przeskok jakościowy pomiędzy rangami. W najniższej klasie rozgrywkowej jest spotkanie z ludźmi, którzy grają, tak jak by pierwszy raz karty na oczy widzieli, a minimalnie wyżej już świetni, którzy pokonują w kilku ruchach. Ważną rzeczą, którą trzeba wiedzieć o Magicu jest to, że bardzo opiera się niestety na losowości. Mając najlepszą talię, złożoną z najrzadszych potworów i zaklęć, można przegrać z nowicjuszami, jeśli karta nie będzie szła.
KERBER
Board Game Arena
Trochę nietypowa pozycja na liście. BGA to platforma do grania w planszówki online, dostępna w każdej przeglądarce oraz jako apka. Gry tłumaczone są na 42 języki (jak twierdzi strona), a nawet jak brakuje polskiego przekładu, to można liczyć na fanowskie instrukcje i filmiki objaśniające zasady. Zabawić się można w trybach czasu rzeczywistego, jak i asynchronicznie np. co kilka dni, z różnymi wariantami dla wygody graczy. Na kompie i apce gra się wygodnie, choć wolę większy ekran – precyzyjniej się klika i lepiej wyświetla podpowiedzi oraz opisy np. kart.
Podstawowe konto pozwala cieszyć się dużą liczbą darmowych gier, płatna jest dopiero wersja premium (udostępniająca więcej gier – oznaczone są gwiazdką na screenshocie), ale uno: posiadacz subskrypcji może zapraszać do zastrzeżonych gier osoby ze standardowym pakietem; due: jeśli zwyciężycie w wystarczająco wielu grach, odblokujecie za darmo płatne przywileje na miesiąc. Nic, tylko zebrać ekipę i grać.
Gladio and Glory
„Ave, Caeasar, morituri te salutant!” O ile tylko wyciągną swoje urwane kulasy z pił mechanicznych. Założenia gry są banalne: zaczynasz jako gladiator gołodupiec. Masz dwie ręce, przeciwnika, a w masakrze pomoże ci to, co da arena oraz fizyka. Każda kolejna potyczka podnosi poprzeczkę i dążysz do tego, aby zajść jak najwyżej w serii losowych walk. Ze względu na prosty, acz zajmujący system fizyki każdym orężem walczy się inaczej – gra bierze pod uwagę, w której grabie go trzymasz, z której strony robisz zamach i w co (maczuga opadająca od góry + głowa = pękający arbuz). Można przeciwnika nawet złapać, nabrać rozpędu i cisnąć w pułapkę. Do tego urąbiemy każdą kończynę, co nie zawsze oznacza wyłączenie z walki. Jak widać, nie uświadczymy tu wiele realizmu (zmierzymy się m.in. ze średniowiecznym rycerzem albo Mongołami… na słoniu, a wśród oręża znajdziemy armatę. Absurdalne starcia stale dostarczają mi głupiej radochy. Walki są solo lub drużynowe, pojawiają się też wyzwania specjalne, np. rzucony na arenę niedźwiedź. Oprócz normalnego trybu „kariery” (co poziom odblokowujemy coraz lepszy pancerz albo nawet zwierzaki do towarzystwa) mamy jeszcze walkę do upadłego przeciw spawnującym się falom przeciwników oraz multiplayer, aby okaleczać się wesoło w towarzystwie. To dzieło jednego autora odnajdziecie na Steam (Adi Zhavo oprócz tej gry popełnił jeszcze dwie inne darmówki). Opis przy fazie wczesnego dostępu kusząco obiecuje, że doczekamy się kolejnych atrakcji, jak nowi mitologiczni bossowie.
Helltaker
Piekło jest pełne białowłosych piękności? Jupi! Za to jest korporacyjnym koszmarem. Buu! Jednak dziewczyny tylko szukają okazji, by z niego uciec – hura! A ty akurat masz ochotę zrobić sobie harem. Tak można w skrócie podsumować Helltakera, rytmiczną łamigłówkę autorstwa Łukasza Piskorza, Polaka z dużym umiłowaniem do atrakcyjnych pań w garniturach. Gra jest zabawna, urocza, odrobinę pikantna, z dobrą muzyką oraz sprawia, że człowiek ma ochotę na naleśniki. Do tego sam gameplay to fajny zabijacz czasu na… nawet kilka ładnych godzin! Po roku od premiery gra doczekała się rozszerzenia o nową historię, wymagające poziomy i wyśrubowanego bossa. Wszystko za friko na Steam. Oprócz samej gry jej autor publikuje na Twitterze krótkie komiksy z postaciami. Jeśli jeszcze mało wam darmochy, to jedna z demonic – Modeus – jest grywalną postacią w DLC do gry Monster Prom 2: Monster Camp. Do tego fandom nie śpi i m.in. powstaje dating sim osadzony w świecie gry – Second Circle. Jedyne co nie jest gratisowe przy Helltakerze, to kolekcjonerskie figurki. Lucyfer otrzymała reprezentację chibi od Nendoroid, a w tym roku ma wyjść jej wierna grze podobizna od Pop Up Parade.
LOU
Vigor
Vigor jest trzecioosobowym loot shooterem umiejscowionym w Norwegii w latach 90., tuż po wyniszczającej Europę wojnie nuklearnej. Zadaniem gracza jest rozbudowa schronu, dającego mniej lub bardziej użyteczne boosty. Do rozbudowy niezbędne są surowce, które można zbierać na różne sposoby w trakcie zwiedzania kilku dostępnych map. Możemy przechwycić zrzut zaopatrzenia, złupić różne obiekty lub martwych graczy, a na koniec udanie ewakuować się do jednego z kilku dostępnych na mapie punktów. Tylko ewakuacja (ewentualnie wykupienie za grową walutę ubezpieczenia na wypadek śmierci) gwarantuje nam zachowanie zdobytych materiałów. Recenzowałam ten tytuł mniej więcej rok temu i mimo początkowego zachwytu, z czasem do rozgrywki wkradła się nuda i poirytowanie. Wróciłam do Vigora po jakichś sześciu miesiącach i wiecie co? Nie mogę się oderwać. Przede wszystkim deweloperzy zbalansowali niektóre gadżety i poprawili odrzut broni, dzięki czemu rozgrywka stała się bardziej wyrównana i sprawiedliwa. Większość graczy wciąż skupia się bardziej na aspekcie PvP, a surowce to dodatek do skalpu. Zbieranie fragów jest bardzo przyjemne, a śmierć postaci nie tak bolesna, bo niepodyktowana już przewagą wynikającą z błędów w projektowaniu rozgrywki. A jeśli ktoś preferuje zbieractwo, to może pozwiedzać mapy i nie oddać ani jednego strzału. Nie jest to przystępna pozycja dla nowych użytkowników, ale nagradza cierpliwych. Odkrywanie mechanizmów gry, próba przetrwania w starciach z wysokopoziomowymi graczami i podejmowanie kolejnych wyzwań jest bardzo zajmujące.
PONTON
Star Wars: Galaxy of Heroes
Jest bardzo mało gier na smartfony, w które gram dłużej niż miesiąc. Wiadomo – początki zawsze fajne, a po jakimś czasie nadchodzą gildie i widać, że bez mikropłatności możesz co najwyżej odebrać premię dzienną za misję. Star Wars: Galaxy of Heroes to tytuł, który szczerze uwielbiam do tego stopnia, że teraz mijają chyba trzy lata, od kiedy go zainstalowałem na telefonie. Jestem ogromnym fanem uniwersum Gwiezdnych Wojen, więc należy brać poprawkę na to, dlaczego tak bardzo tę pozycję lubię. Liczba bohaterów oraz ich mocy jest dosłownie nie z tej ziemi. Każda z nich jest inna i w sumie nie byłoby to nic dziwnego w tego typach grach, gdyby nie fakt, że wszystko jest istotne wraz z ustawieniem w odpowiedniej kolejności bohaterów. Dodajmy do tego mody, które trzeba odpowiednio dopasować i weź, człowieku, kombinuj: czy Vader powinien być na pierwszej pozycji, czy może jednak Palpatine? Na szczęście YouTube jest bardzo pomocny, jeśli chodzi o tutoriale. Mamy wiele trybów gry, challange i oczywiście gildie. Gram już jakiś czas i wydaje mi się, że nie wszystko ogarniam w stu procentach, ale radość upgradowania postaci znanych z filmów jest ogromna. Wiadomo – mikropłatności występują (i są turbodrogie), ale ja nie wydałem ani złotówki – gildie sporo pomagają, a i pontony słyną z cierpliwości. Oczywiście mamy eventy i nowe postaci – czekam na kolejne smaczki związane ze zbliżającą się premierą serialu Obi-Wan Kenobi. Dla fanów serii Star Wars najlepsza gra mobilna.
SHALLAYA
Star Wars: The Old Republic
Zacznę od drobnego sprostowania. Jak to bywa z MMO w modelu Free-to-Play, aby cieszyć się wszystkimi oferowanymi przez Bioware możliwościami, należy zapłacić. Dobrą wiadomością jest jednak niewygórowana cena abonamentu oraz fakt, że jeśli rezygnujemy z subskrypcji, to nasze konto zmienia status na „Preferred” i wiele ograniczeń darmowego konta przestaje nas dotyczyć. Regularna subskrypcja wymagana jest natomiast w end-gamie, jeśli chcemy rajdować, czy bawić się w rankingowe PvP.
Mimo absurdalnych ograniczeń darmowej rozgrywki zamieszczam SWTOR-a na liście najlepszych darmowych gier świadomie i z premedytacją. To właśnie dla tej gry ukuty został termin Single-MMORPG. Na pierwszy rzut oka może wywoływać śmiech (no to single czy massive?), jednak po rozpoczęciu gry szybko się przekonujemy, że ma to sens. SWTOR kładzie ogromny nacisk na fabułę, w której centralną rolę odgrywa nasza postać. Żeby tylko! Każda, KAŻDA klasa ma własną historię. A klas jest osiem, po cztery na każdą stronę konfliktu. Nawet flashpointy (tutejsze lochy) można przejść w pojedynkę z pomocą specjalnych NPC.
SWTOR to również absolutny raj dla roleplayerów. Pomijając nawet ciekawy okres w gwiezdnowojennym uniwersum (mam gdzieś, że niekanoniczny) i fakt, że Old Republic czerpie garściami z obu KOTOR-ów, a skupiając się stricte na zawartości, mamy własne, ogromne apartamenty na wielu planetach (tutaj darmowe konta faktycznie mają masę ograniczeń, jednak dostęp jest), siedziby gildyjne, olbrzymie okręty bojowe, wszystko możemy na własną modłę meblować i dekorować. Swoboda w personalizacji postaci, od wielorakiego wyboru ras, koloru skóry, po ubrania (dzięki nakładkom nie jesteśmy skazani na wygląd rzeczy, które nasza postać ma na sobie); zaawansowany system gestów i emotek… Nie zliczę, ile czasu spędziliśmy gildyjnie na różnorodnych sesjach, od ratowania świata po chlanie w kantynie.
Nawiązując do gildii, punkt ostatni i nie mniej ważny – społeczność. SWTOR poszczycić się może chyba najprzyjaźniejszym community w historii MMO. No, chyba że ktoś na flocie zacznie dyskusję o Nowej Trylogii, wtedy faktycznie bywa różnie…
SWTOR ma już swoje lata, jednak żyje i ma się naprawdę dobrze. A patrząc na roadmapę na 2022 rok, będzie jeszcze lepiej, bo zapowiedziane jest nie tylko nowe rozszerzenie, ale i znaczne zmiany kosmetyczne i techniczne. Już niedługo Star Wars: The Old Republic stanie się ładniejsze i czytelniejsze.