komiks europejski

Cetusy i spółka, czyli panoptyczne frutti di mare. Recenzja picture booka Wędrowiec

0
Ej, sardynki! Bo robi się ciasno jak w... no, wiecie.
Ej, sardynki! Bo robi się ciasno jak w… no, wiecie.

Życie wyszło z wody. Baczcie wszak, iż nie opuściło jej całkowicie. Kłębi się w wodnej toni od pelagialu po hadal niczym w alchemicznym tyglu, jednako zachwycając oraz trwożąc naukowe i poetyckie umysły. Potwierdza to relacja z nad- i podmorskiej żeglugi, która nadpłynęła do nas z Niderlandów za sprawą skromnej kartki papieru złożonej w formę okręciku według podstaw origami dla opornych. Inicjator wyprawy, Peter van den Ende, przedstawia Wędrowca – składający się z czarno-białych grafik dziennik pokładowy z fantastycznego rejsu, obezwładniający zmysły nie mniej skutecznie niż mityczny śpiew syren.

Oniemienie nasilało się we mnie wraz z kolejnymi stronami, eee, milami morskimi tej podróży. Nie wiedzieć kiedy niepozorny stateczek przebył dystans porównywalny z pewnością do tytułowych 20 000 mil z powieści Verne’a, odsłaniając nieprzebrane bogactwo oceanicznej flory i fauny oraz marynistycznego folkloru. Zresztą picture book van den Endego jako wyraz emocjonalnego hołdu wobec wodnego żywiołu zyskałby niechybnie milczącą aprobatę Kapitana Nemo.

A żółw z rafy to…? Rafael!

Ja również najchętniej poprzestałbym na takiej, ale recenzentowi nawet rzeczone oniemienie przystoi ubrać w słowa. I pod tym względem również muszę naruszyć narracyjną zasadę Wędrowca, który obywa się zupełnie bez nich. No dobrze, wyjątkiem są nazwy umieszczone na burtach niektórych spośród licznie obecnych w opowieści łodzi, same w sobie oczywiście odpowiednio znaczące. Decyzja autora nie zdziwi nikogo, kto będąc nad morzem, szumem fal i widokiem wodnego przestworu dostraja swój poziom wyciszenia.

Nie znaczy to, że u boku, przepraszam, u burty Wędrowca skazani będziemy wyłącznie na nastrój kontemplacyjny. Niepozorna papierowa łódeczka prowadzi nas przez rafy, podwodne jaskinie, lasy namorzynowe, wyspy, budzi zaciekawienie mieszkańców kolejnych pięter głębin i stref klimatycznych, świadkując widokom, które tawernowym bajarzom zapewniłyby niejedną kolejkę rumu u słuchaczy. W imaginarium van den Endego natura budząca niedowierzanie samą niesamowitością przybieranych form spotyka się z długowiecznymi dowodami ludzkiej wyobraźni.

Ej, Sparrow, jak to było? Up is down?

Tę ostatnią skutecznie pobudza tajemnica toni, powierzchni nad którą, pod którą coś mignęło, przemknęło, dając początek poetyckim mutacjom. Obserwujemy więc zasłużone kryptozoologiczne bestiarium – krakeny, amfisbeny, hippokampy, szeroką reprezentację węży morskich i wielokształtnych cetusów – obok stworzeń o nie mniej fantastycznych kształtach, a przecież istniejących, jak samogłów czy wstęgor królewski. Jako amator zoologi (również tej fantastycznej) wychowany na filmach Jacquesa Cousteau witałem każde takie rozpoznanie okrzykiem radości. Niemym, oczywiście.

Ponad takim poziomem zachwytu „badacza” wznosi się jednak wyższy, rozleglejszy, ufundowany samą mocą przetwórczej i wytwórczej wyobraźni van den Endego. To właśnie operowanie tym delikatnym i wszechmocnym narzędziem zapewniło autorowi entuzjastyczne opinie, pośród wyrazicieli których znalazł się również Shaun Tan. Nie sposób tego zlekceważyć – epitety w rodzaju cudowny, bajeczny, oniryczny, enigmatyczny i wszelkich im pokrewnych są w pełni zasłużone. Prosty schemat obserwacyjnej, raczej biernej przygody, w której uczestniczy stateczek, rysownik wypełnił nieprzewidywalnie zachowującym się stopem flory, fauny i rozszczątkowanego oprzyrządowania do nurkowania, z którego uformował nowe pokolenie hybryd. Nasz wzrok dryfuje pośród gęstwiny zestawionych deseni, wzorów, struktur, wznoszony przez fale skojarzeń i wciągany w wir groteski.

Kosmiczna ikra.

Wynikłe z tego kompozycje, zajmujące przeważająco obszar dwóch sąsiadujących stron, można studiować bez końca. Van den Ende nawiguje pośród bezliku drobnych kreseczek z hipnotyzującą płynnością (bo i jakże!), wywołując na rozedrganą i pomarszczoną od nich powierzchnię kształty i formacje fantastycznych stworów, posępną architekturę miasta-platformy (tak, jest i smutny wątek „przemysłowy”), przestrzeń gigantycznego miasta portowego. Magnetyczny efekt potęguje konsekwentne przedstawianie oczu wszelkich stworzeń jako punktów, ośrodków rozchodzącego się koliście światła. We mnie rozbudziło to wrażenie, iż tak powołane do życia chmary, ławice, stadka świetlików dowodzą zamknięcia w ciałach nosicieli zagadkowego blasku. Van den Ende każdy napotkany przez Wędrowca organizm przekształca w latarenkę wiodącą nas przez świat pełen skrytych pośród ciemności tajemnic i samą będącą tajemnicą. To coś więcej niż powielenie naturalnego wzoru wyrostka żabnicy.

Siła świetlnej aury zniewala widza i przenika zmienny nastrój scen. Szczególnego rozmachu nabiera w tych rzucających nas na „pełne morze” i w „morskie odmęty” – w środek szalejącego sztormu, prześwietlonych wyimkowo głębin, utworzonego przez sploty cielsk labiryntu, kanionów wyrzeźbionych w zorzach i lodowcach. Towarzyszą temu ekscytacja, melancholia i groza – głęboko, instynktownie odczuwane składowe sfinksowego oblicza natury. Naprzeciw niego stateczek pozostaje wymownie maleńki i bezbronny, czym budzi zrozumiałą sympatię. W tych konfrontacjach swojej mocy przestworu zawsze udziela niebo, oferując równie inspirującą, zmiennokształtną masę chmur i sieć rozsianych konstelacji. Ten pradawny sojusz żywiołów pod sztandarem wyobraźni ma też swój subtelny wyraz w postaci dwóch pojawiających się przelotnie (bo i jakże!) przedmiotów, pokrewnych naszemu okręcikowi z uwagi na materiał i prostotę konstrukcji – samolociku-strzały i latawca.

F-4 pudło! G-7 pudło! D-3…

Tak, tak, odpłynąłem, ha, ha… Ale naprawdę – konia z rzędem (i to morskiego) temu, kogo przypływ doznań nie uniósłby wraz z Wędrowcem daleko od brzegów rzeczywistości. Schodząc z jego pokładu na ląd, widzę ogrom inspiracji tematycznych i technicznych (bestiariusze, miedzioryty, atlasy, plansze encyklopedyczne), pracy pełnej swobody i dyscypliny, zaś nade wszystko nowy szlak wytyczony na białych obszarach mapy wyobraźni. Stateczek złożony? Więc wciągajcie kotwice, rzucajcie cumy – oto upragniony wiatr!

Wydawnictwu Mandioca serdecznie dziękujemy za umożliwienie wejścia na pokład.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Wędrowiec
Wydawnictwo: Mandioca
Scenariusz i rysunki: Peter van den Ende
Typ: komiks/picture book
Gatunek: marynistyczne fantasy
Data premiery: 01.09.2022
Liczba stron: 96
ISBN: 9788396483508
PRZEGLĄD RECENZJI
NASZA OCENA
9.0
Poprzedni artykułEpic Winter Sale #4 – Sable
Następny artykułGOG Winter Sale 72h Giveaway – Broken Sword
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
recenzja-picture-booka-wedrowiec Życie wyszło z wody. Baczcie wszak, iż nie opuściło jej całkowicie. Kłębi się w wodnej toni od pelagialu po hadal niczym w alchemicznym tyglu, jednako zachwycając oraz trwożąc naukowe i poetyckie umysły. Potwierdza to relacja z nad- i podmorskiej żeglugi, która nadpłynęła do nas...
Subskrybuj
Powiadom o
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
wpDiscuz
Exit mobile version
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki