Wizja zaawansowanego rozwoju cywilizacyjnego czy szalonych eksperymentów niejednokrotnie stanowiły główny motyw przewodni w dziełach pisarzy SF i horroru. W pracach takich osobistości jak Mary Shelley, H.G.Wellsa, którego autorska pozycja jest bohaterem niniejszej recenzji, a kończąc na P.K.Dicku, widoczne są pewne zależności. Przykłady stanowią choćby łamania zasad fizyki i praw natury, lecz cóż, nie bez powodu gatunek science-fiction wiąże się w dużej mierze z powyższymi „przekłamaniami”.
Przyglądając się nieco pozycjom fantastycznym z przełomu XIX i XX wieku łatwo zauważyć, że wielu z nich udało się przewidzieć szereg transformacji z zakresu technologii czy zmian społecznych. Mobilne telefony, telewizory czy napędzane energią odnawialną pojazdy mogły przyprawiać o zawrót głowy lub wywołać gromki śmiech u czytelników z przełomu poprzednich epok. Dziś te „fantazje” z wiadomych powodów nie wzbudzają już takich emocji, choć gromkie brawa należą się wizjonerom, którym choć w części udało się przewidzieć współczesność. Ciekaw jestem, ile koncepcji reprezentowanych przez współczesnych autorów SF sprawdzi się, jeśli w nie najbliższej, to chociaż w odległej przyszłości.
Jednym z autorów, którego wizja nie znalazła odzwierciedlenia w dzisiejszych czasach jest H.G.Wells. Historia rozbitka szczegółowo opisana w „Wyspie doktora Moreau” z jednej strony przeraża, z drugiej nieco śmieszy, choćby dlatego, że znając możliwości współczesnej medycyny mamy pewność, iż pewne zdarzenia mające swe miejsce w treści książki z naukowego punktu widzenia są niewykonalne. Przejdźmy jednak do konkretów.
Głównym bohaterem „Wyspy…” jest Edward Pendrick, angielski intelektualista. Udaje mu się przetrwać katastrofę morską i dzięki pomocy załogi „Ipecacuanhi” nie zostaje zostawiony na pastwę wzburzonego morza i rekinów. Na pokładzie statku poznaje pana Montgomery’ego i jego przypominającego małpę asystenta – M’ling’a. Sam statek ma za zadanie przetransportować dzikie zwierzęta na pewną wyspę. W trakcie rozładunku klatek na jedną z przybyłych łodzi kapitan okrętu wpada w szał alkoholowy i pragnie wyrzucić za burtę głównego bohatera. Negocjacje dotyczące losu Pendricka kończą się na podarowaniu szalupy. Zrozpaczony protagonista, siedząc w maleńkiej łódce, widzi oddalającą się „Ipecacuanhę” i jednostki transportowe dobijające do plaży na wyspie. Na szczęście jedna z łodzi z Montgomerym na pokładzie, skierowała się ku porzuconemu pasażerowi, by uratować go z opresji. Relacje między panami można opisać jako chłodne, a młody Anglik, gdy tylko postawił stopę na miękkim piasku, nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, co czeka go na egzotycznej i złowrogiej wyspie…
Genetyka, eugenika, transplantologia – te trzy słowa stanowią klucz całej historii. Tytułowy doktor Moreau, niezwykle szalona postać, jest poniekąd odbiciem doktora Frankensteina. Różnicę stanowi głównie fakt, że ten pierwszy bawi się żywymi tkankami i zadaje ból fizyczny i psychiczny, podczas gdy tego drugiego interesuje wyłącznie martwa materia. H.G.Wells, pisząc „Wyspę…”, nawiązuje w dużej mierze do teorii ewolucji oraz kreacjonizmu.
Moim zdaniem najciekawszym fragmentem książki jest rozdział zatytułowany „Doktor Moreau wyjaśnia”. Zawarta w nim filozofia oraz cel, jaki obrała tytułowa postać z jednej strony fascynuje, z drugiej przeraża. Szaleństwo, nieposkromione ambicje i chęć stania na piedestale na równi z Bogiem czynią tę postać wyjątkowo groteskową. Jako ciekawostkę pozwolę sobie dodać fakt, że treść opisywanego tu rozdziału została opublikowana w styczniu 1895 roku jako artykuł naukowy w „Saturday Review”. Został on jednak przeredagowany na potrzeby książki.
Wrażenia po lekturze? Jest to pozycja, która wciąga od pierwszej strony. Narracja prowadzona w pierwszej osobie, szczegółowe opisy zamieszkałych na wyspie kreatur oraz ciągła akcja sprawiają, że książkę czyta się jednym tchem. Nie ma mowy o nudzie, a sama postać doktora Moreau przeraża bardziej, niż niejedna stworzona przez niego kreatura. Na uwagę zasługuje tu przekład w wykonaniu Krzysztofa Sokołowskiego. Jego ciężka praca zaowocowała tym, że „Wyspa…” nie traci nic z oryginału. Nadal wyczuwa się styl tak bardzo charakterystyczny dla pisarstwa XIX wieku.
Kolejny plus polskiego wydania stanowi genialne posłowie dra Mirosława Gołuńskiego. Zawarte w nim nawiązania do popkultury oraz gier komputerowych (!) tylko podkreślają, jak kluczową rolę odegrała wellsowska wizja. Sam, siedząc dość głęboko w ogólnie pojętej kulturze masowej, dopiero po przeczytaniu treści posłowia, zdałem sobie sprawę, że wiele tytułów, z którymi miałem okazję obcować, ma w sobie coś z doktora Moreau.
Dziękujemy wydawnictwu VESPER za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Wyspa doktora Moreau
Wydawnictwo: Vesper
Autor: Herbert George Wells
Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
Ilustracje: Giuseppe Garibaldi Bruno
Typ: Książka
Gatunek: horror, s-f
Data premiery: 17 czerwca 2020
Jeśli zamieni się prymitywne metody Moreau na nowoczesną genetykę, to książka niewiele traci ze swojego profetycznego charakteru. Klonowanie ludzi, uzdatnianie gatunków hodowlanych, modyfikacje genetyczne, czy wreszcie GMO – tym się bawią nowocześni następcy dra Moreau.
Swoją drogą niesamowite, jak przez tyle dekad „Wyspa doktora Moreau” potrafiła inspirować twórców, a jednocześnie nawet w czasach, gdy już mało kto ją czytał, funkcjonować gdzieś w świadomości zbiorowej.