Książki

Może i wykluje się z tego coś dobrego. Recenzja książki Czarnoskrzydły

0
Czarnoskrzydły - okładka książki
Czarnoskrzydły – okładka książki

Spotkanie z debiutującym autorem fantasy kończy się najczęściej na dwa sposoby – albo mamy do czynienia z beztroską zabawą opartą na miłości do gatunku, albo nerwowym odhaczaniem wszelkich klisz oraz prostą podróżą wzdłuż przewidywalnego szablonu. Ed McDonald w swoim Czarnoskrzydłym siada okrakiem na płocie i nie do końca wiadomo, co tak właściwie o nim myśleć.

Rythal Galharrow jest zapitym łowcą nagród nieustannie męczonym przez błędy młodości. Wraz ze swoją kompanią typów spod ciemnej gwiazdy poluje na heretyków, dezerterów i potwory. Czasem dla kilku nędznych złotych monet zapuszcza się aż do Nieszczęścia – przeklętego i magicznie wynaturzonego miejsca, gdzie nawet Conanowi zmiękłyby kolana, a największym zakapiorom flaczeją fujarki. Pewna robota będzie go jednak prześladowała do końca życia – nie sposób jej odmówić, zawsze jest ryzykowna, nigdy się nie opłaca i nie przewiduje opcji wypowiedzenia. Galharrow jest bowiem przede wszystkim Czarnoskrzydłym – marionetką bojową na sznurku jednego z nadludzko potężnych magów zwanych Bezimiennymi. Szef z niego jest naprawdę podły. Mając dla Rythala zlecenie, nie posyła zwykłego gońca i nie aktualizuje mu dziennika zadań nowym wpisem. Zamiast tego wyrywa się boleśnie z jego ciała pod postacią kruka i skrzeczy mu proste rozkazy. Po kilkuletniej przerwie Bezimienny znów się odzywa. Cel jest prosty – Czarnoskrzydły, jak w dziesiątkach podobnych historii, musi odnaleźć i ochraniać pewną niewiastę. Oczywiście w pakiecie z poszukiwaną są zbliżająca się wojna oraz widmo zagłady ludzkości… a w tym świecie wszystko to jest mocno podrasowane.

Czarnoskrzydły – okładka książki

McDonald z pewnością zdobywa na starcie sporo punktów za propozycję świata przedstawionego. Oferuje nam bowiem mroczną i nieprzyjemną rzeczywistość z atmosferą równie gęstą niczym przypalone resztki wydrapane z piekielnego kotła po weekendowej imprezie. W kreacji realiów nie bierze jeńców – tworzy dark fantasy tak intensywne, że zbliża się do prawdziwego ekstremum i z rozpędu zahacza momentami o niepokojące weird fiction. To świat, w którym magiczny kataklizm zniekształcił rzeczywistość, tworząc zonę rodem z najgorszych koszmarów. Teraz włóczą się po niej potwory i armie nieumarłych. W tle od stuleci trwa wojna między potężnymi istotami, a ludzie stanowią w niej zaledwie mięso armatnie. W podłym zaułku miasta rezyduje mag pozszywany z części ciał niczym najgorsze dzieło Frankensteina. Magia jest tu pozbawiona piękna, nadużywana doprowadza do szaleństwa, a jej użytkownicy wykorzystywani są w fabrykach. Nawet księżniczki i potężne czarodziejki na złość konwencjom są okaleczone i złamane. To dark fantasy pełną gębą. O krok od solidnego weird fiction. Na dodatek można wyczuć tu subtelne steampunkowe wariacje, a najbliższa okolica przypomina nieco Mur z Westeros, ale taki grubo posmarowany smołą i z podrasowanymi potworami po drugiej stronie. Pod tym względem Czarnoskrzydły stanowi zakręconą, wyrazistą i naprawdę ciekawą mieszankę. Nie znajdziemy tu oklepanych geograficznych oczywistości mroźną północą i pustynnym południem. Książka pod tym względem prezentuje się jako tytuł ciekawy i odświeżający. Plusy jednak kończą się właśnie na tym poziomie.

Miejsce takie bez wątpienia potrzebuje odpowiednich bohaterów. Najlepsza byłaby kompania twardych, nieprzyjemnych i bezwzględnych porąbańców, których klepki nie tylko się pomieszały, ale całkiem straciły orientację przestrzenną. I oczywiście dostajemy odpowiednią grupę… a raczej jedynie jej zarys. Główny bohater pije na umór, rozpamiętuje dawne życie i klnie jak szewc – przy okazji idealnie nadawałby się do reklamy słodyczy, ponieważ jest twardy na zewnątrz, ale miękki w środku. Problem polega na tym, że w rękach autora powoli zamienia się w postać zupełnie pozbawioną charakteru. Jest za mało bezwzględny i szalony, by ubiegać się o miano pełnokrwistego antybohatera, a w nas wywołać mieszane uczucia. Jako protagonista po przejściach okazuje się nieciekawy i nie wzbudza naszej sympatii. Staje się najzwyklejszym przeciętniakiem machającym mieczem, który wpada po uszy w fabularne bagno, a my mu po prostu towarzyszymy bardziej z konieczności niż przyjemności.

Czarnoskrzydły – okładka książki

Postaci drugoplanowe w zasadzie nie istnieją. Z imienia poznajemy co najwyżej dwójkę złowrogich kompanów głównego bohatera, a poza pojedynczymi cechami charakteru nie dowiadujemy się o nich niczego więcej. Podobnie jest ze zdecydowaną większością postaci przewijających się w tle – są niedopracowane, jednowymiarowe i nie wnoszą do historii nic poza własnymi danymi personalnymi. Nawet ich powiązania z głównym bohaterem nie mają w sobie na tyle energii, by cokolwiek zaiskrzyło. Jedyna relacja, na jakiej naprawdę skupia się McDonald, to nieszczęśliwa miłość między ponurym najemnikiem a ochranianą czarodziejką. Ochhh… jeżeli liczyliście na niepoprawny romans połączony z emocjonalnym gnojeniem w stylu Yennefer z Geraltem pod pantoflem, to się mocno rozczarujecie. Autor poci się i gimnastykuje nad dwójką bohaterów, ale nic z tego nie wychodzi – wątek nie pasuje zarówno do samych postaci, jak i świata, jest źle napisany, brakuje w nim chemii i przeradza się w nieszczęśliwe nastoletnie wzdychanie, które odbiera historii autentyczność.

Sytuacji Czarnoskrzydłego nie ratuje również narracja. Autor przez zdecydowaną większość historii zastanawia się, w jakim w ogóle stylu chciałaby poprowadzić akcję – czy może zdecydować się na wielki niewykonalny skok z misternym knuciem planu, na poszukiwanie zaginionych postaci, intrygi i skrytobójstwach, czy może na przygodową rąbankę pełną potworności i kolejnych dziwności? Zamiast wsiąknąć w świat przedstawiony, jesteśmy zmuszeni patrzeć, jak historia zatacza się niczym pijany najemnik po odebraniu żołdu i czekamy, aż wreszcie zdecyduje się na jakiś kierunek. Nagle jednak okazuje się, że właśnie minęliśmy punkt kulminacyjny i historia zaczyna zmierzać truchcikiem do finału, a my nawet nie mięliśmy okazji wkręcić się w akcję, nie mówiąc już nawet o dobrej zabawie. Nie dość, że fabuła długo błądzi, wątki kończą się, zanim się w ogóle rozpędzą, a tempo początkowo jest mocno nierówne, to autor jak na złość przeskakuje ciekawsze momenty, natomiast zwalnia przy powtarzających się wewnętrznych rozterkach i miłosnych wzdychaniach.

Czarnoskrzydły – okładka książki

McDonald zaoferował intrygujący świat i ciekawą mieszankę pomysłów, jednak warsztatowymi brakami odbiera nam sporą część zabawy. Pomysł na ciekawą historię tli się gdzieś w głębi Czarnoskrzydłego, ogromny potencjał czeka na wyciągnięcie ręki, a pojedyncze elementy podsycają apetyt. Wszystko to jednak traci na znaczeniu, bo przez gęsty mrok i klimat świata przedstawionego przedziera się biedna, wybrakowana i zagubiona fabuła, którą przygniatają nieciekawi bohaterowie oraz wątek miłosny pasujący do wszystkiego niczym drużyna niezrównoważonych najemników do Romea i Julii – niby brzmi to jak fajna mieszanka, ale potrzeba talentu i pomysłowości, aby sprawnie wszystko połączyć. McDonaldowi tej lekkości jeszcze brakuje. I chociaż autor poległ na tak wielu frontach, sięgnięcie po kontynuacje nie powinno wywoływać nocnych lęków i napadów paniki – w końcówce styl bowiem nabrał gładkości, a świat przedstawiony kusi niezależnie od całej reszty.

W skali od 1 do „Ten świat jest mroczny i pełen koszmarów” – jedynie „Nie mam zielonego pojęcia, co właściwie robię, ale chyba jest ok”.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Czarnoskrzydły
Wydawnictwo: MAG
Autor: Ed McDonald
Tłumaczenie: Robert Waliś
Data premiery: 20.06.2018
Gatunek: Fantasy, dark fantasy
PRZEGLĄD RECENZJI
Nasza Ocena
6,5
ŹRÓDŁOSylwester Gdela
Poprzedni artykułSmutne jest życie bohatera narodowego. Recenzja serialu Młody Piłsudski
Następny artykułRecenzja gry FIA European Truck Racing Championship
Student dziennikarstwa, który ma w sobie Zagubionego Chłopca. Uwielbia intertekstualność, easter eggi, zabawy skojarzeniami, popkulturowymi tropami oraz wszelkie dwuznaczności. W wolnych chwilach rozmyśla, co stało się z baśniowymi postaciami, oraz regularnie dokarmia rosnącego w nim geeka. Z radością wsiąka w fantastykę każdego rodzaju. Nieustannie pragnie odkrywać nowe rzeczy i dzielić się znaleziskami z innymi... a jeżeli przy tym wywoła u kogoś uśmiech, będzie całkiem spełniony. Stara się dorosnąć do prowadzenia własnego bloga. O horrorach pisze na portalu Mortal, a o popkulturze dla #kulturalnie.
recenzja-ksiazki-czarnoskrzydly<p><strong>Plusy:</strong><br /> + ciekawy świat przedstawiony... <br /> + mroczny, z gęstą atmosferą, ciekawymi pomysłami i elementami weird fiction </p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – niedopracowana historia <br /> – średnio ciekawy antagonista <br /> – autor chaotycznie poszukuje pomysłu na historię<br /> – słabo napisany wątek miłosny <br /> – mocno przeciętni bohaterowie drugoplanowi </p>
Subskrybuj
Powiadom o
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
wpDiscuz
Exit mobile version
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki