Komiksy

Recenzja komiksu Pacific Rim: Tales from Year Zero

0

Pacific Rim Tales from Year Zero cover

Pacific Rim nie trzeba chyba czytelnikom przedstawiać – ten film stanowi urzeczywistnienie marzeń geeka. Oczywiście, wielkie roboty walczyły z gigantycznymi potworami od wielu dekad. Do tej pory była to głównie domena popkultury azjatyckiej, z japońską na czele. Guillermo Del Toro dowiódł, że ten koncept, opakowany w zachodnią estetykę, sprzedaje się równie dobrze.

Pacific Rim: Tales from Year Zero to jeden z elementów expanded universe – projektu porównywalnego (przynajmniej w założeniach twórców) do tego, co towarzyszy takim markom jak Gwiezdne Wojny czy Władca Pierścieni. Zamysł stojący za tym albumem został opisany na jego wstępie przez Travisa Beachama – pomysłodawcę i scenarzystę kinowej produkcji. Ideą komiksu jest poszerzenie świata przedstawionego na dużym ekranie, pogłębienie psychiki postaci i rozwinięcie wątków fabularnych. Podczas gdy film opierał się na nieustannej akcji, Tales from Year Zero próbuje raczej naświetlić osobiste dramaty bohaterów, choć i walk tu nie brakuje.

Pacific Rim sprawił, że znowu poczułem się jak dziecko – z promiennym uśmiechem chłonąłem potok kolorowych obrazów, na których wielkie mechy i gargantuiczne monstra naparzały się między sobą. Wychodząc z kina miałem wrażenie niedosytu; mimo żezobaczyłem udaną, zamkniętą całość, to obcowałem z wizją totalną, wykraczającą poza ramy dwóch godzin. Zdawało mi się, że zobaczyłem jedynie czubek góry lodowej, jaką stanowi historia wojny Jaegerów z Kaiju. Moje przeczucia okazały się trafne – podczas prac nad filmem osoby odpowiadające za jego realizację oraz twórczą koncepcję zbudowały ogromne, spójne uniwersum, z którego pokazały jedynie maleńki fragment. Niewiele myśląc, sięgnąłem po osadzony w tym świecie komiks wydany na miesiąc przed premierą.

Wydarzenia Tales from Year Zero rozgrywają się przed tym, co zobaczyliśmy na ekranie. Ludzkość powoli wygasza projekt Jaegerów na rzecz muru, odgradzającego zamieszkane terytoria globu od monstrów, wyłaniających się z międzywymiarowej szczeliny. Ramę opowieści tworzy reportaż, pisany przez dziennikarkę na podstawie wywiadów z pracownikami Pan Pacific Defense Corps. Wątki poszczególnych postaci układają się w mozaikową opowieść o genezie i rozwoju konfliktu.

W otwierającej historii (K-Day) cofamy się w czasie do dnia, w którym pierwszy Kaiju siał zniszczenie w San Francisco. Druga część (Turn of the Tide) poświęcona jest badaniom nad prototypami Jaegerów oraz odkryciem technologii driftu, łączącego umysły pilotów, by przetrwali oni obciążenia powstałe przy prowadzeniu kilkusettonowego mecha. Trzeci fragment (The Bond) to opowieść o szkoleniu i początkach kariery braci Becket oraz o konflikcie na tle uczuciowym, jaki wybucha między nimi.

Najwięcej miejsca poświęcono Stackerowi Pentecostowi (w filmie Idris Elba), który w taki czy inny sposób pojawia się w każdym z epizodów. Facet ma nieźle przerąbane – w dzieciństwie stracił ojca, podczas K-Day ginie jego siostra, zaś jego partnerka umiera na raka spowodowanego nieustannym wystawieniem na promieniowanie reaktora. Jednocześnie stanowi substytut rodzica dla wszystkich, z którymi się styka – jest troskliwy wtedy, gdy trzeba, ale potrafi również surowo zrugać za młodzieńcze wybryki.

Bardzo brakuje mi rozwinięcia wątku Hannibala Chau (w filmie Ron Pearlman) – jego historia mogłaby rzucić trochę światła na interesujący aspekt świata Pacific Rim. Czarny rynek organów Kaiju, całe podziemie żyjące dzięki wojnie z potworami – to byłoby prawdziwe rozszerzenie uniwersum, ukazujące społeczne reperkusje inwazji. Problemem albumu jest brak przerysowania. W porównaniu z nim film miał niezły wykop – i nie piszę tu wyłącznie o wielkich robotach tłukących godzillopodobne stwory – postacie (szczególnie w tle), jak choćby załoga rosyjskiego mecha czy też wspomniany król podziemia, są przegięte w stylu anime.

Celem wydania – prócz wyciągnięcia kasy z kieszeni fanów – było między innymi pogłębienie portretów psychologicznych i przydanie bohaterom emocji, które mogły się zagubić w kinie, kiedy roboty okładały się po pyskach z potworami. Nie udało się. Postacie są płaskie, a dramaty między nimi – wysilone, pretekstowe i odarte z uczuć. Grafika pojedynków między Jaegerami a Kaiju wygląda nieefektownie, mimo że rysunkami zajmował się cały sztab twórców. Nawet okładka autorstwa Alexa Rossa wypada blado. Komiks adresowany jest właściwie wyłącznie do fanów filmu, którzy i tak są już kupieni. Tales from Year Zero stanowi pewną receptę na ból osób niemogących doczekać się drugiej części Pacific Rim.

Tytuł: Pacific Rim: Tales from Year Zero
Scenariusz: Travis Beacham
Rysunki: Sean Chen, Yvel Guichet, Pericles Junior, Chris Batista, Geoff Shaw
Wydawnictwo: Legendary Comics
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 112

NASZA OCENA
4/10

Podsumowanie

Plusy:
+ pogłębienie świata Pacific Rim
+ osłodzenie oczekiwania na kolejną część

Minusy:
– mało efektywne pojedynki
– brak Hannibala Chau!
– wyłącznie dla zapalonych fanów filmu
– pretekstowe konflikty międzyludzkie

Subskrybuj
Powiadom o
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
wpDiscuz
Exit mobile version
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki