SIEĆ NERDHEIM:

The Mandalorian okiem fanboyów. Dwugłos Kisiela i Shall.

KorektaJustin
Plakat The Mandalorian

Shallaya: Zacznijmy od tego, że nie potrafię zdzierżyć jak Disney potraktował Nową Trylogię. Nie mogę się pogodzić z faktem, że wyrzucił do kosza niemal wszystko, co czyniło Gwiezdne Wojny moim uniwersum numer jeden, te setki książek (z Komandosami Republiki Karen Traviss na czele, szczególnie ważnymi w kontekście mandalorian), wszystkie godziny spędzone w obu KOTORach i SWTORze. Nie dość, że Disney zabrał to wszystko, to jeszcze wyciągnął z „legend” kilka pomysłów, przemielił je przez komercyjną maszynkę z logiem Myszki Miki i tak okaleczone wrzucił w przygody Mary Sue i Emo Vadera.

Kisiel: Ciężko się nie zgodzić z powyższym. „Nowa” trylogia popsuła wszystko. Brutalna zabawa na sentymencie (tak, łezka mi się w oku zakręciła, gdy po raz pierwszy zobaczyłem teaser do Przebudzenia Mocy i pędzące X-wingi) połączona z beznadziejnie napisanymi postaciami i przewidywalnym scenariuszem, nie wspominając już o motywie „wskrzeszenia” Palpatine’a, bo to tylko kilka z licznych minusów. Nie zapominajmy jednak o genialnym blockbusterze Łotr 1. Pozwolił on na chwilę zapomnieć o krzywdzie, jaka spotkała uniwersum Star Wars. Poza Rogue 1 jest jeszcze coś, co nieco udobruchało fandom, ale na chwilę obecną nie miałem okazji z niej z tym zapoznać. A o czym mowa?

Jeśli SW to nie może zabraknąć pojazdów kosmicznych.
Jeśli SW to nie może zabraknąć pojazdów kosmicznych.

Shallaya: O animacjach. Były pewnym pocieszeniem w tych smutnych dla fanboyów czasach. Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów, mimo różnych głupotek dobrze oddawały ducha uniwersum i chociaż teoretycznie były przeznaczone dla młodszej widowni, to nie brakowało w nich brutalności i wielokrotnie puszczanego do fanów oczka. Rebelianci podobali mi się mniej, ale przez pierwsze sezony naprawdę dawali radę. Dlaczego wspominam o kreskówkach? Ponieważ u ich steru siedział Dave Filloni, człowiek, który wraz z twórcą The Mandalorian Jonem Favreau, udowodnił, że istnieją jeszcze w Hollywood ludzie, czujący klimat Gwiezdnych Wojen.

Kisiel: Heh, powiem więcej. Od ostatniego czasu Jon Favreau awansował w moim rankingu osób, z którymi chętnie podyskutowałbym przy dobrym alkoholu. Ten człowiek nie tylko czuje, ale wręcz żyje Gwiezdnymi Wojnami. Cały serial The Mandalorian, za którego produkcję odpowiada opisywana persona, to doskonały przykład, jak wycisnąć z uniwersum wszystko, co najlepsze. Dam sobie rękę uciąć, że Favreau był wychowywany na spaghetti westernach Sergio Leone (tak jak większość osób z jego rocznika) i właśnie magię tychże produkcji chciał w pierwszej kolejności wprowadzić do świata SW. Gdy tylko zakosztowałem (nie użyję słowa „obejrzałem”, bo odbierałem go chyba wszystkimi umożliwiającymi to zmysłami) pierwszego epizodu, z miejsca pokochałem tę produkcję. Choć z początku podchodziłem do niej z wyraźnym dystansem, dobrze się stało, że uległem. A co było głównym powodem, o tym za chwilę.

A kto fanowi zabroni?
A kto fanowi zabroni?

Shallaya: Chociaż na Mandalorianina nie czekałam, wyleczona z hype’u po poprzednich nieudanych dziełach Disneya (jak chociażby wyjątkowo drętwy Han Solo), to ze względu na tematykę obejrzeć musiałam. No i wsiąkłam już po pierwszym odcinku. Małomówny łowca nagród z miejsca skradł moje serce. Surowa stylistyka, cała rzesza obcych, zarówno tych znanych, klasycznych jak i nowych ras. Mimo pewnych braków budżetowych w pierwszym sezonie, twórcom udało się w prosty sposób pokazać, jak olbrzymia i żywa jest galaktyka. Świetna chemia między bohaterami, wyważony humor (świetna robota Taiki Waititiego w roli IG-11. Tobie też się kojarzył z HK-47 z KOTOR?), zaskakujący zwrot akcji na koniec… Nie mogłam odpuścić kolejnych odcinków.     

Kisiel: Jejku, nie pamiętam kiedy ostatni raz grałem w KOTORa, więc nie chcę szerzyć herezji. W kwestii chemii… Trafione w sedno. Widać, że aktorzy nie tylko wczuwają się w swoje postacie, ale bawią się nimi, dodając od siebie coś więcej, co pozytywnie wpływa na ich autentyczność. No może poza Giną Carano wcielającą się w Carę Dune. Miałem wrażenie, że swoje kwestie wypowiadała z zaciśniętymi ustami, jakby powstrzymywała się od ciągłego śmiechu. No mniejsza o to.
Jednym z powodów, dla których w ogóle rozpocząłem przygodę z serią, jest moje uwielbienie do postaci Boby Fetta. Gdy tylko ujrzałem postać na plakacie promującym serial i magiczne słowo na literę „M”, które od razu skojarzyło mi się z cichym antybohaterem klasycznej trylogii, stwierdziłem, że warto dać tytułowi szansę. Po kilku seansach zakochałem się na dobre, a braki w budżecie, o których wspomniałaś, na pewno nie są tak widoczne jak w przypadku polskiego Wiedźmina (hue, hue, wiem, wiem, inne realia, ale zawsze lubię o tym wspomnieć). Efekty specjalne zastosowane w produkcji są porównywalne do tych, z którymi mieliśmy do czynienia w najnowszej trylogii SW. Jak zatem oceniasz swoje zmagania z sezonem pierwszym?

Easter eggów jest więcej niż trochę

Shallaya: Jako całość był dość nierówny, nie brakowało typowych fillerów, ale mnie nie nużyły, bo miały swój cel. Chociażby zbudowanie relacji między protagonistą a zielonoskórym maluchem pod jego opieką. Baby Yoda, jak ochrzcił dzieciaka Internet, jest intrygujący z perspektywy fana Gwiezdnych Wojen. Oto kolejny z bardzo nielicznych przedstawicieli tajemniczej, bezimiennej rasy. Nawet przekopując wszystkie inne, niekanoniczne media, niewiele o nich wiadomo. Żyją bardzo długo i posiadają wrodzoną więź z Mocą, a poza Yodą z całym uniwersum poczynając od Starej Republiki, pojawili się zaledwie kilka razy. Nic dziwnego, że z miejsca zaczęły powstawać teorie, kim jest – synem Yody i Yaddle? Klonem? Wytworem tabelek Excela mającym napędzić sprzedaż zabawek?
Osobiście uważam, że żadnym z powyższych (no dobra, z zabawkami nie będę polemizować, chociaż biorąc pod uwagę, że Disney przegapił idealny moment na wypuszczenie oficjalnej maskotki, przed świętami 2019, to wydawcy może wcale nie wierzyli w komercyjny sukces serialu?) Już od drugiego odcinka wiadomo było, że zielonoskóry obcy będzie główną osią fabularną Mandaloriana. Chociaż nie lubię dzieci i czasami przeszkadzały mi słodko-pierdzące odgłosy Baby Yody, zbyt przypominające na mój gust dźwięki wydawane przez ludzkie pacholę, to młody ma swój charakterek i czuć, że jest zdecydowanie kimś więcej niż comic reliefem, czy maskotką Dina Djarina. No i przyciąga przed ekrany osoby, które Gwiezdne Wojny oglądają tylko w ramach powtórek w telewizji.

Kisiel: Sprzedaż zabawek to nieodłączny element świata Star Wars, któremu i ja uległem (przykład powyżej XD). A jeśli chodzi o 1. sezon, to zdecydowanie mnie kupił. Mimo pewnego schematu (podróże między planetami i wypełniacze w postaci pojedynczych questów) każdy z odcinków oglądałem z zapartym tchem. Wykorzystywanie lokacji czy ras znanych z głównej trylogii tylko wzmagało mój apetyt na dalsze części. A postać Baby Yody, o której wspomniałaś? To chyba jeden z najlepszych chwytów marketingowych ostatnich lat.
Heh, zostawmy już w spokoju zielonego malucha. Skupmy się teraz na tytułowym protagoniście – Din Djarinie. Obsadzenie w tej roli Pedro Pascala było moim zdaniem strzałem w dyszkę. Pascal nie zagrał Mandalorianina. On nim po prostu był. Widać też, że aktor wzorował się poniekąd na postaci Boba Fetta z Imperium Kontratakuje i Powrotu Jedi czy też „Blondasa” z filmu Dobry, zły i brzydki. Starając się zachować enigmatyczność, będąc małomównym i stosując pewne zagrywki rodem z westernów (jak choćby oddając strzały z wysokości biodra) postać Djarina to taki pełnokrwisty Clint Eastwood z odległej galaktyki. 

Kiedy Kurosawa spotyka Gwiezdne Wojny…

Shallaya: Favreau w ogóle bawi się konwencją. Spaghetti western to najbardziej oczywiste skojarzenie, ale The Mandalorian to cały miks gatunkowy. Nawiązania do klasycznego kina wojennego, przygodowego, a i były odcinki, które sprawiały wrażenie hołdu dla kina japońskiego w wydaniu Kurosawy.
Obok zachwytów znajdują się oczywiście głosy krytyczne, a te najczęściej dotyczą rozwleczonej fabuły. Odcinków, które wyglądają jak jakieś zadanie z gry komputerowej – pojedź, pokonaj bossa, wytłucz stormtrooperów (którzy są jeszcze bardziej upośledzeni niż w filmach, z czego twórcy jawnie kpią) żeby zdobyć nagrodę – jest całkiem sporo, to prawda. Mnie to absolutnie nie przeszkadzało, a wręcz uważam, że takie rozwiązanie ma swój urok. Bądź co bądź, Djarin to wciąż łowca nagród i mandalorianin, dla którego walka jest sensem życia. Najlepiej to pokazuje sezon drugi, w którym protagonista nie najlepiej sobie radzi w kontaktach międzyludzkich, czy zadaniach wymagających pracy zespołowej.

Kisiel: Drugi sezon zaserwował widzom prawdziwą bombę. To nie tylko rozwiązanie zagadki dotyczącej Baby Yody (poznajemy jego prawdziwe imię). To przede wszystkim pojawienie się mojego ulubieńca – Boby Fetta oraz cenionej przez fanów wojowniczki Ahsoki Tano. Powrót milczącego łowcy nagród sugeruje zatem, że przetrwał on spotkanie z sarlacciem. Wątek ten był już wcześniej wykorzystany w jednej z książek z uniwersum SW. A Tobie jak spodobał się pomysł wprowadzenia do serialu obu tych postaci?

Fett miał chyba udane święta.
Fett miał chyba udane święta.

Shallaya: Nie tylko jednej, to był cały cykl, Wojny Łowców Nagród. Całkiem niezły zresztą porównując do niektórych tworów starego kanonu (Greg Bear i jego Planeta Życia, mam PTSD po tej lekturze). Fett wychodził cało z tego spotkania także na łamach komiksów – chociażby w A Barve Like That: The Tale of Boba Fett czy Payback: The Tale of Dengar. Komunikat jest jasny – ludzie chcą Boby. To dość zaskakujące, że postać, która pojawiła się w filmach na dosłownie kilka minut zyskała taką popularność fandomu, ale kłócić się z tym nie będę. Sama uwielbiam Bobę i mandalorian w całości. Swoją drogą sezon drugi rozwiązuje bardzo ważną kwestię – czy Fett jest mando, czy nie?
Ahsoka to kolejna ulubienica fanów, w dodatku zgrabnie łączy wątki z uniwersum kreskówek. Zaskakujące byłoby, gdyby Filloni nie wykorzystał własnej ukochanej postaci. Zarzuty o fanservis nie są bezpodstawne, ale ja go kupuję w całości i proszę o więcej.

Kisiel: Gdy tylko dowiedziałem się, że postać Ahsoki zagra Rosario Dawson, byłem spokojny. Aktorka oczarowała mnie choćby w Sin City i byłem pewny, że równie dobrze podoła roli wojowniczki z dwoma mieczami. Smaczku dodaje fakt, że powstanie osobna produkcja poświęcona tej postaci, którą z rozkoszą obejrzę. Pozostając jeszcze przy Ahsoce, liczę, że osoby odpowiedzialne za kostiumy dokonają pewnej korekty w jej montrelach. Podczas zbliżeń kamery widoczne są zmarszczki, od razu kojarzące się z charakterystyczną i znaną nam wszystkim pianką montażową (wiem, czepiam się). Co się zaś tyczy Boby Fetta… Po napisach końcowych ostatniego odcinka drugiego sezonu Mandalorianina, twórcy zostawili mały prezent dla fanów cichego łowcy nagród i wiadomo, że prędko się z nim nie pożegnamy (na moje szczęście). A jak oceniasz pozostałych członków ekipy?

Nie dajcie się zwieść temu czarującemu uśmiechowi.
Nie dajcie się zwieść temu czarującemu uśmiechowi.

Shallaya: Dobór obsady to w większości strzały w dziesiątkę. Giancarlo Esposito ostatnio wszędzie pełno, ale ja uwielbiam tego aktora od czasów The Breaking Bad, a jako Moff Gideon kradnie show za każdym razem, kiedy pojawia się na ekranie. Bill Burr w swojej roli najwyraźniej bawi się świetnie, podobnie jak wyżej wymieniony Taika Waititi, Ming-Na Wen jako Fennec Shand, czy oczywiście powracający do roli po latach Temuera Morrison. Nie brakuje też gościnnych występów, które stały się niejako tradycją Gwiezdnych Wojen. Zresztą, hej, kto by nie chciał wystąpić na planie, nawet jeśli tylko w roli nieporadnego stormtroopera?
Warto również wspomnieć o muzyce. Kompozycje Ludwiga Goranssona, na czele z rewelacyjnym utworem tytułowym, przeplatają się ze znanymi z filmów tematami Johna Williamsa, gwarantując powiew świeżości. Z całym szacunkiem do mistrza, ale cieszę się, że Williams nie komponował muzyki do serialu. Już przy Nowej Trylogii miałam wrażenie, że się nieco wypalił i idzie na łatwiznę, a nowe kompozycje nie zapadają w pamięć.

Kisiel: To prawda. Zaledwie dwa utwory, które jeszcze jako tako kojarzę, wyróżniają się na tle pozostałych. Reszta wydaje się być powtórką z poprzednich części, wzbogaconą jedynie o parę krótkich wyróżniających się z całości fragmentów. W przypadku Mando cała ścieżka dźwiękowa, na którą składają się nie tylko utwory instrumentalne, ale i w pełni elektroniczne, buduje nastrój od samego początku i przede wszystkim nie nudzi. Motyw przewodni zagrany na instrumencie, którego nazwy nawet nie znam, stał się znakiem rozpoznawczym serii, tak jak Marsz imperialny na stałe przywarł do postaci Dartha Vadera.     
Jeśli mam podsumować oba sezony, to zrobię to krótko. Jeden i drugi są warte obejrzenia, ale to właśnie ostatnio zakończona seria wbiła mnie fotel. Wykorzystanie historycznych wątków z uniwersum, wprowadzenie kilku interesujących person z paroma mandalorianami w tle czy też prawdziwe uderzenie w ostatnim odcinku… Byłem zachwycony i z niecierpliwością czekam na zapowiadany sezon trzeci, którego fabuła wydaje się być przesądzona. Cieszę się również, że powstanie dodatkowo kilka seriali bazujących na uniwersum SW. Mam tylko cichą nadzieję, że nie będzie to wyłącznie komercyjny skok, ale coś, co jak Mandalorian również przyniesie nieukrywaną radość i satysfakcję z seansu. 

Można spodziewać się rozwałki.
Można spodziewać się rozwałki.

Shallaya: Aż mi głupio, że wygłaszam same peany w kontekście Mandalorianina, ale nic na to nie poradzę. Nie będzie to z pewnością serial dla każdego, zdaję sobie sprawę, że dla przypadkowego widza masa nawiązań i easter eggów nie będzie żadną zaletą, a wręcz może przytłoczyć. Zażarty fanboy również dostanie kilka okazji do czepiania się, szczególnie że zastosowano sporo motywów z kreskówek, które cierpiały na pewne niespójności uniwersum. Chociaż moim zdaniem akurat wiele motywów stamtąd uratowano i wyjaśniono.
Jeśli jednak damy się porwać klimatowi serialu, poczujemy jego niespieszne tempo i pozwolimy sobie rozkochać się w małym, zielonym ludziku, to seans będzie czystą przyjemnością. Podobnie jak Kisiel, z niecierpliwością wyczekuję trzeciego sezonu, gdyż zakończenie drugiego (nawet jeśli było bezczelnym fanservisem w formie deus ex machina) zostawiło mnie z efektem „Wow!”.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Star Wars: The Mandalorian
Produkcja: Lucasfilm
Typ: aktorski serial przygodowy
Gatunek: space opera
Data premiery: 12.11.2019 (Disney+)
Liczba odcinków: 16
Twórca: Jon Favreau
Studio: 
Walt Disney Studios
Obsada: Pedro Pascal, Carl Weathers, Giancarlo Esposito, Gina Carano, Nick Nolte, Werner Herzong

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Katarzyna "Shallaya" Grochulska
Katarzyna "Shallaya" Grochulska
Rąbnięta kocia madka, której życie upływa na negowaniu faktu zbliżającej się trzydziestki. Hobbistycznie kolekcjonuje kolejne gry na kupce wstydu, łudząc się, że może na emeryturze nadrobi. Wychodzi z założenia, że nie ma czegoś takiego, jak „zbyt wiele książek”. Fanka Star Warsów, fantastyki i kiczowatego si-fi lat 80. Pisać lubi prawie tak bardzo jak gotować, a gotować niemal tak samo jak dobrze zjeść. Stroni od rywalizacji, ale jeśli się w coś angażuje, to na sto procent.
Ocena Shall: <b>9.0</b><br/> Ocena Kisiela: <b>9.0</b><br/> <br /> <p><strong>Plusy:</strong><br /> + ścieżka dźwiękowa<br /> + efekty specjalne<br /> + Pedro Pascal w tytułowej roli<br /> + generalnie dobrze dobrana obsada<br /> + ciekawi antagoniści<br /> + multum smaczków dla fanów SW<br /> + podjęcie się produkcji przez Jona Favreau<br /> + udział wielu zacnych scenarzystów</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> - odcinki bywają wtórne<br /> - nie każdemu może odpowiadać niespieszne tempo opowieści<br /> - Baby Yoda bywa wręcz zbyt słodki (Shallaya)</p>The Mandalorian okiem fanboyów. Dwugłos Kisiela i Shall.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki