SIEĆ NERDHEIM:

Chata na krańcu świata i na peryferiach dobrego horroru. Recenzja książki Chata na krańcu świata.

KorektaYaiez
Ładna chatka. Taka mała, niepozorna i w zasadzie niezbyt straszna.
Ładna chatka. Taka mała, niepozorna i w zasadzie niezbyt straszna.

Thrillery spod znaku domowej inwazji należą do jednych z najbardziej niepokojących dreszczowców. Tremblay świetnie zna podstawowe założenie takich historii. Tworzy nieprzyjemną sytuację, zagęszcza atmosferę i zdecydowanie uderza w naszą strefę komfortu. Jednak po wylaniu solidnych fundamentów, nie robi nic więcej, przez co jego Chata… na pewno nie jest pełna. W korytarzach zaczyna wiać pustką i naprawdę sporo brakuje, byśmy do końca czuli się jak w prawdziwym, wstrząsającym horrorze. 

Chata na krańcu świata to bardzo klasyczny przedstawiciel gatunku. Oferuje zestaw podstawowy ze świetnie znanymi elementami. Głównymi bohaterami są tu chata na zupełnym odludziu, kochająca się przeciętna rodzina, absolutny brak zasięgu oraz grupa intruzów, którzy chcą porozmawiać o końcu świata i konieczności składania ofiar z najbliższych i swoich świetnie dobranych kolorystycznie koszulach. Te dziwne, groteskowe przedmioty w naszych rękach, przypominające narzędzia makabrycznych zbrodni? Proszę się nimi nie przejmować! My naprawdę chcemy tylko porozmawiać! Andrew i Eric to zupełnie przeciętni faceci, którzy ze swoją adoptowaną córką Wen wyjeżdżają nad jezioro (te podłe chaty zawsze stoją nad jeziorem!), gdzie mają zamiar całkiem odciąć się od technologii. Chcą oderwać się od zgiełku miasta i pobyć trochę ze sobą. Jednak, gdy pod drzwiami ich domu pojawiają się tajemniczy goście, wakacyjna sielanka postanawia założyć kaloszki i udać się na ryby, by już więcej nie wrócić. Intruzi w tym czasie mają zamiar dość bezpośrednio przekonać ich, że losy świata są w ich rękach. 

Na początku "Chata..." jeszcze stoi, ale z czasem poziom trzyma zupełnie nie tak jak trzeba.
Na początku „Chata…” jeszcze stoi, ale z czasem poziom trzyma zupełnie nie tak, jak trzeba.

Historia w Chacie… szybko wchodzi na wysokie obroty. Atmosfera niemal natychmiastowo gęstnieje, a nagły zwrot akcji sprawia, że sytuacja wydaje się całkiem odrealniona. Autor momentalnie przerzuca fabułę do kluczowego momentu, niemal całkiem przeskakując wstęp. Nim bohaterowie zdążą się przedstawić i opowiedzieć coś o sobie, do ich drzwi już dobija się banda ekscentryków. Bez zapowiedzi i zaproszenia. Sytuacja naprawdę szybko robi się nieprzyjemna, bo intruzi nie bawią się w podchody. Poczucie beznadziejności osiąga wysoki pułap, a konkretne wejście w historie sprawia, że wydarzenia są jeszcze bardziej wstrząsające. Naprawdę świetny początek. Zaraz pewnie zaczną pojawiać się kolejne pytania, autor będzie rozsiewał wątpliwości z rozmachem rolnika na unijnych dotacjach, a nawarstwiające się zwroty akcji sprawią, że cała chata stanie na kominie i zacznie się identyfikować jako miejsce campingowe z dostępem do morza. Będzie gęsto, intrygująco i zaskakująco! 

No właśnie nie. Historia od momentu efektownego otwarcia nie oferuje już nic więcej. W kolejnych rozdziałach nie czekają na nas żadne niespodzianki ani fabularne przewrotki. Autor nie podrzuca żadnych tropów i nie prowadzi fabuły w interesującym kierunku. W międzyczasie przewijają się poważniejsze tematy, które mogłyby stać się głównym ciężarem opowieści: pojawia się problem homofobii, ginący na naszych oczach świat czy fanatyzm religijny, jednak Tremblay tylko o nie zahacza, by po chwili wygasić je bez najmniejszej nawet puenty. W zasadzie żaden wątek nie trwa wystarczająco długo, by zachęcić nas do poszukiwania odpowiedzi, a większość z nich nie doczeka się nawet najprostszego zamknięcia. Z napakowanego klimatem początku Tremblay nie wyciąga nic. Pozwala, aby atmosfera powoli się rozwiewała. W ten sposób zostajemy z jednym tylko pytaniem, które z czasem i tak traci zupełnie na znaczeniu, bo nawet autor nie uznał go za wystarczająco ciekawe. Klimat z każdym rozdziałem gubi jakość, historia staje się monotonna, a przeciągnięte zakończenie, zamiast męczyć, zaczyna zwyczajnie irytować. Natomiast sam finał stanowi naprawdę słabe domknięcie historii.

Chata na krańcu świata - okładka książki
Chata na krańcu świata – okładka książki

Podobnie sytuacja wygląda z czarnymi charakterami. Wbijają do chaty z rozmachem, bez zbędnych pytań i charakterystycznych masek, a powolne budowanie napięcia zostawiają w zamkniętym vanie. Element zaskoczenia działa na ich korzyść, ale tylko przez chwilę. Poza jednym wyjątkiem złoczyńcy to zaledwie imiona, które czasem się odzywają. Nie są ani ciekawi, ani intrygujący. Autor niespecjalnie się w nich zagłębia, mimo że ma do tego świetne okazje. Nie mając więcej do zaoferowania, stają się jedynie elementami wyposażenia powtarzającymi nieustannie te same kwestie. To kolejny element, który miał w historii ogromny potencjał, ale autor nie uznał za stosowne, aby w ogóle go ruszać. Wielka szkoda.  

Tremblay doskonale zna założenia gatunku, jednak poza podstawowymi ruchami nie potrafił (lub nie chciał) ich właściwie wykorzystać. Wie, że gdzieś dzwoni, ale pomylił nie tylko kościół,  ale i całe miasteczko. Historia zaczyna się podręcznikowo i zapowiada kawał porządnej grozy. Ta jednak ostatecznie nie nadchodzi, mimo że potencjał był wprost ogromny pod wieloma względami zarys fabuły to świetne pole do połączenia grozy, aury tajemniczości, ludzkiego okrucieństwa oraz całego mnóstwa ważnych, współczesnych tematów. Co jednak z tego, skoro książka jest po prostu poważnie wybrakowana. 

Koniec świata tym razem grzecznie zapukał do drzwi i zapytał, czy można. Niestety nie był zbyt przekonujący.
Koniec świata tym razem grzecznie zapukał do drzwi i zapytał, czy można. Niestety nie był zbyt przekonujący.

Autor sięgnął po prosty przepis i wzorowo wykorzystał wszystkie składniki. Po pierwszym skosztowaniu zaniechał jednak dalszego mieszania. Napięcie wpada bez zapowiedzi w historię, wyłamując drzwi wraz z futryną i połową ściany. Potem jednak siada na kanapie i tylko czasem coś bąknie. Na początku jest nieprzyjemnie, jednak z każdą stroną atmosfera dogasa, a autor niczym jej nie podsyca, mimo że w garści trzyma idealną fabularną rozpałkę. Chata Tremblay’a może i stoi na krańcu świata, ale przycupnęła też na peryferiach mocnego horroru i niestety ani myśli przesunąć się dalej.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Chata na krańcu świata
Wydawnictwo: Vesper
Autor: Paul Tremblay
Tłumaczenie: Paweł Lipszyc
Data premiery: 15.04.2020
Gatunek: Thriller, Horror, Home Invasion

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Wojciech Bryk
Wojciech Bryk
Student dziennikarstwa, który ma w sobie Zagubionego Chłopca. Uwielbia intertekstualność, easter eggi, zabawy skojarzeniami, popkulturowymi tropami oraz wszelkie dwuznaczności. W wolnych chwilach rozmyśla, co stało się z baśniowymi postaciami, oraz regularnie dokarmia rosnącego w nim geeka. Z radością wsiąka w fantastykę każdego rodzaju. Nieustannie pragnie odkrywać nowe rzeczy i dzielić się znaleziskami z innymi... a jeżeli przy tym wywoła u kogoś uśmiech, będzie całkiem spełniony. Stara się dorosnąć do prowadzenia własnego bloga. O horrorach pisze na portalu Mortal, a o popkulturze dla #kulturalnie.
<p><strong>Plusy:</strong></br> + dobry, konkretny i mocny początek<br /> + szybko gęstniejący klimat<br /> + ciekawe podejście do home invasion i motywu końca świata <br/> + początkowo interesująco podany zestaw klasycznych elementów </p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> - napięcie, klimat i fabuła stoją w miejscu <br /> - historia się nie rozwija<br /> - rozczarowujący finał <br /> - brak zaskoczeń, zwrotów akcji czy jakichkolwiek innych elementów<br /> - kilka porzuconych wątków<br /> - przeciętni bohaterowie i słabe czarne charaktery </p>Chata na krańcu świata i na peryferiach dobrego horroru. Recenzja książki Chata na krańcu świata.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki