SIEĆ NERDHEIM:

Moment, lament, eksperyment. Recenzja komiksu Instytut Bombowych Teorii

Bum! Gruch! Trzask! Łubudu!
Bum! Gruch! Trzask! Łubudu!

Hej, magistry dyplomowane, duplikowane, deprymowane kiedykolwiek, gdziekolwiek i przez kogokolwiek, do Was się zwracam ponad podziałami na ścisłowców i humanistowców, bo jest okazja niewielkim kosztem podbudować swoje nerdowskie morale, wspomóc chwalebną inicjatywę a i na fali sentymentu wskrzesić jeśli nie akademicką, to przynajmniej akademikową atmosferę . Bo czytajcie:

„Ogłoszenie międzywydziałowe. Niniejszym zaprasza się wszystkich zainteresowanych do udziału w otwartym posiedzeniu Rady Instytutu Bombowych Teorii, na którym przedstawione zostanie sprawozdanie z dotychczasowej działalności podległych Instytutowi komórek badawczych. Osobą odpowiedzialną za przeprowadzoną przy wykorzystaniu komiksowego medium prezentację będzie doctor honoris humoris et horroris causa Tom Gauld. Z powodu obniżonych dotacji władze Instytutu upraszają się o przyniesienie ze sobą podstawowych artykułów spożywczych, jak kawa i herbata (najlepiej w termosie) oraz przekąski (preferowane herbatniki i krakersy). W trakcie posiedzenia dostępna będzie ekspozycja projektów gotowych do aktualizacji na życzenie osób oferujących w zamian dowolne aktywa”.

Naukowiec - istota ludzka.
Naukowiec – istota ludzka.

Byłem, pooglądałem i nie dość, że wszystko zrozumiałem, to uśmiałem się jak mój promotor, gdy mu w końcu przyniosłem magisterkę, a nawet egzemplarz tego sprawozdania Gaulda dostałem w zamian za paczkę dyskontowych biszkoptów i obietnicę reklamy (wiecie, jak to jest, nadrukują, a potem zalega to po kątach i koszach, żal), którą zresztą i tak bym im zrobił, bo okropnie ich polubiłem, sympatyczna zgraja odklejeńców, popaprani, upaprani, nawiedzeni i wywiedzeni we wszelkiego rodzaju pole magnetyczne, siłowe, grawitacyjne czy szczere, no po prostu jakby nie to, że o suchym pysku tam siedziałem (gdy przypomniałem sobie o termosie, to był już pusty), to bym pomyślał, że czegoś mi tam do herbaty dosypali, bo poczułem się, jakbym wsiadł do DeLoreana z Powrotu do przyszłości, a wysiadł przed Ministerstwem Głupich Kroków, gdzie pośród petentów Rick i Morty kłócili się ze Stephenem Hawkingiem o wyższość Dzienników gwiazdowych nad Światem Dysku, owieczka Dolly przygotowywała się do szachowego pojedynku z Deep Blue, a Profesorek Nerwosolek udzielał szczodrze tlenku diazotu zgromadzonym odkrywcom i przykrywcom. Nareszcie poczułem się dumnym potomkiem strunowców gotowym na cybernetyzację!

Zresztą nie tylko, bo Gauld w tej swojej prezentacji co rusz zmieniał temat i nie wiem, jak chłop to ogarnął, ale wszystko tak się kleiło ze sobą, że teraz to wreszcie jest dla mnie jasne, że sztuczna inteligencja może dogadać się ze skamieliną, a cały ten naukowy żargon, który mi zawsze robił kołomyję w głowie, to kabaret i chwała chłopu za to, że wygarnął tam jednemu wprost, zaraz wam dokładnie powiem, co, bo mam teraz zawsze ten egzemplarz przy sobie, czytam zresztą tak na wyrywki i nie mogę się nadziwić, że sam jakoś tego wszystkiego, o czym on tu mówi, wcześniej nie zauważyłem, o, już mam: „Założenia twojej pracy są błędne, dane wątpliwe, a wnioski niebezpieczne. Plusem jest jednak tak niezrozumiały język, że nikt nie zwróci na to uwagi”. Ha, ha, no, ja już teraz zwrócę, nie ma obaw, będę jak Conan Myśliciel w magazynie szkła laboratoryjnego.

"Hochsztapler"! "Twardogłowiec"!
„Hochsztapler”! „Twardogłowiec”!

A jeszcze Gauld – co za koleżeńska natura! ‒ umieścił w tej prezentacji sporo przydatnych tabel, samouczków, mapek, bibliografii, rozpisek zajęć i legend aktualnych oznakowań obowiązujących na terenie Instytutu. W piątek wybieram się na „Promienie śmierci i zabójcze machiny dla początkujących” (to w sektorze Badań nad złowieszczością, podobno każdy dostaje na starcie mściwy sekwenator DNA), a na weekend już pożyczyłem sobie rekomendowane przez Klub Erotycznej Książki Naukowej „120 dni Sodumy”, wreszcie oderwę się od roboty, myślałem, że nigdy nie wymyślę dobrego tytułu dla swojej pracy, a tu masz: od razu przerobię ją na bestseller popularnonaukowy, tytuł będzie „Ojacie! Czego zumba może nas nauczyć o chemii polimerów”, wydawcy się na to rzucą, Gauld powiedział, że zrobi mi okładkę.

Bo tę całą prezentację to on zrobił w rysunkach, takie nawet stripy z tego wychodzą, jak z Garfieldem czy Snoopym, zresztą i kot i pies się tam pojawiają (kot się nazywa Schrödi), aż szkoda, że tak mało, ale w sumie to i lepiej, że jest tak rozmaicie, to znaczy – że dużo źródeł, wiecie, w końcu to naukowe opracowanie i na tym to polega, żeby był i Archimedes, i Turing, i matematyczni kowboje, bo Gauld słusznie tam powołuje się na opinię jakiejś komisji: „Te suche, twarde fakty naprawdę robią wrażenie, ale tak się zastanawialiśmy… Czy nie mogłabyś wymyślić jakichś krzepiących bzdur?”, w każdym razie fajnie to narysował, proste figurki, bez ozdobników, zresztą tak sobie przypomniałem teraz, że już coś jego oglądałem, Mooncop miało tytuł, tak, dobre było, zdolny chłop, no, ale to dobrze, że jako komiksiarz może sobie dorobić, bo widzę, że naukowcom to się nie przelewa, a jak się przeleje, to często z kiepskim skutkiem, wybuch, smród, kalectwo, zamykają oddział albo i cały instytut, bo przecież są ważniejsze sprawy do finansowania, jak na przykład Targi Mody Ślubnej czy modernizacja Portu Lotniczego w Radomiu.

Czy to aby nie robak sumienia, droga Entomologio Motylkowska?
Czy to aby nie robak sumienia, droga Entomologio Motylkowska?

Dlatego lećcie (choć z Radomia się chyba nie da) do Instytutu Bombowych Teorii, póki jeszcze stoi i śmiało praktykujcie te teorie w domu, w towarzystwie, we wzdłuż i we wszerz, szerzcie je śmiało, bo poszerzają horyzonty i odszarzają rzeczywistość. Postarajcie się, a zdążycie zapracować na miano grzecznego naukowca, który może 2 lutego liczyć na odwiedziny Naukołaja, a jak nie, to jego potworny asystent zostawi wam próbki odchodów.

A, jeszcze jedno – wydawnictwu Marginesy dziękuję za wprowadzenie mnie do IBT, bezinteresowną pomoc w zdobyciu egzemplarza prezentacji dra Gaulda i zapewnienie wyśmienitego tłumaczenia tegoż.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Instytut Bombowych Teorii
Wydawnictwo: Marginesy
Scenariusz i rysunki: Tom Gauld
Tłumaczenie: Adam Pluszka, Karolina Iwaszkiewicz
Typ: komiks
Gatunek: popularnonaukowy/paranaukowy/parodystyczny
Data premiery: 18.11.2020
Liczba stron: 160

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> +wybuchowa mieszanka różnorodnego humoru<br /> +bezkolizyjne zderzenie nauki i popkultury<br /> +świetne tłumaczenie<br /> +stripowo-prasowa formuła</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> -część dowcipów wymaga większego zaplecza wiedzy</p> Moment, lament, eksperyment. Recenzja komiksu Instytut Bombowych Teorii
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki