SIEĆ NERDHEIM:

Pustka w świecie celtów. Sprawdzamy grę The Waylanders (early access)

Korektayaiez
The Waylanders - okładka gry
The Waylanders – okładka gry

Wyobraźmy sobie, że siadamy do gry w RPG na żywo. Prowadzący przedstawia nam nietuzinkowy świat oparty o celtyckie mity i po nastrojowym wstępie zaczynamy pierwsze odgrywanie. Mistrz gry uśmiecha się nerwowo zza swojej zasłonki, zdradza poważne nieprzygotowanie i tylko powtarza te same obietnice – że to jest jak w Dragon Age, taka super fabuła, tyle wątków i bonusów, a do tego romanse! Wszystko to będzie, tylko poczekaj i wysiedź przy stole. Zignoruj wszystkie błędy i współgraczy z innej bajki.

Tylko to nie jest sesja RPG, gdzie takie sytuacje się zdarzają i można wszystko z biegiem czasu poprawić rozmową. Naszym niezręcznym i wiele obiecującym mistrzem gry jest Gato Salvaje Studio, zamiast kolegów mamy kiepsko zaprojektowanych NPC, a my siadamy do wczesnej wersji alfa The Waylanders i czasem czujemy się niekomfortowo.

Przy sfinansowanej z Kickstartera grze pracują ludzie z doświadczeniem, a w projekcie dodatkowo bierze udział dyrektor kreatywny serii Dragon Age – Mike Laidlaw (o czym w materiałach promocyjnych nie pozwala się nam zapomnieć). The Waylanders jest do kupienia na Steam jako early access, ale przypomina dziurawe demo wykradzione z serwera. Wprawdzie twórcy ostrzegają nas uczciwie o brakujących scenach i elementach rozgrywki, ale to ledwie wierzchołek góry lodowej, a błędy można wymieniać równie długo co wszystkie obietnice autorów. Aktualizacje, choć są dość regularne, chwilowo wprowadzają do gry podstawowe elementy i łatają najbardziej krytyczne bugi.

The Waylanders - screen z gry
Piesek wygląda imponująco – ale jedyne co mogłem zrobić w tej lokacji, to dwa razy przeklikać opcje dialogowe.

Jeszcze na początku rozgrywki miałem nadzieję. Spodobało mi się, jak The Waylanders zrywa z szablonami fantasy i prezentuje świat Kaltii oparty o mieszankę wierzeń celtyckich i galicyjskich. Pełnimy funkcję jednego z ochroniarzy króla Ith’a prowadzącego sojusz plemion oraz egipskich i greckich najemników podczas wyprawy do Wyspy Przeznaczenia, domu bogów. Sprawy staną na głowie, a my znajdziemy się w środku wydarzeń, uciekając z rodziną królewską przed furią Tuatha De Danann. Dokładny tok wydarzeń jest trochę niejasny z powodu brakujących scen, ale prolog wieńczy widowiskowa walka z wilkołaczym bóstwem i kolejna katastrofa. W pełnej produkcji będziemy skakać w przyszłość do średniowiecznej Galicji, a działania w obu liniach czasowych wpłyną na siebie nawzajem.

Główną postać tworzymy od podstaw, wybierając spośród sześciu klas (wojownik, strażnik, łowca, łotrzyk, czarodziej i uzdrowiciel). Może ona wywodzić z jednej z czterech dostępnych ras (ludzie, wilkołaki, złotoocy mourianie i pół-fomorianie), a pewne kombinacje pozwalają nam zadecydować o odpowiednim pochodzeniu i tle historycznym bohatera. We wczesnej wersji gry brak tutaj fajerwerków, a wybory (poza klasą postaci) są mało znaczące albo wręcz czysto kosmetyczne.

The Waylanders - screen z gry
Wilczki nie chciały przybić żółwika, więc żółwik przybił je.

Sama rozgrywka jest złotym standardem izometrycznych RPG. Kierujemy drużyną składającą się z maksymalnie pięciu bohaterów i prowadzimy walki z aktywną pauzą. Gato Salvaje dają znać, że chcą doszlifować starcia do perfekcji i w alfie walka oferuje najwięcej zabawy (chociaż to żadne osiągnięcie na tle reszty). Mamy wpływ na wybór klasy naszych kompanów, a twórcy obiecują dodać z czasem zestaw profesji zaawansowanych dla każdej postaci. W teorii możliwości będzie dużo, ale na razie liczne błędy sprawiają, że taktyczna walka bywa frustrująca, a duże bitwy nieczytelne. Do tego muzyka wyłącza się przy każdej pauzie.

Przynajmniej nie zawodzi system formacji, który najbardziej wyróżnia The Waylanders na tle konkurencji. Zaznaczając minimum 4 postacie z klas podstawowych, możemy utworzyć z nich jednolitą jednostkę, jak falanga czy zwarty krąg łuczników. Każda z nich będzie miała swoje drzewko rozwoju i będziemy mogli je dopasować do naszych potrzeb. Przeciwnicy również z nich korzystają, chociaż w obecnej chwili sztuczna inteligencja nie radzi sobie najlepiej. Wrogie formacje tak łatwo rozbić, że na widok żółwika z tarcz możemy poczuć się, jak Asteriks wpadający w rzymski legion.

The Waylanders - screen z gry
Fatalnych dialogów nawet dobry aktor nie uratuje. Ta scena wciąż nawiedza moje koszmary. A to sam początek gry!

W kwestiach scenariuszowych status wersji alfa nie jest usprawiedliwieniem. Niezależnie od brakujących scen, fabuła po prologu gna od wydarzenia do wydarzenia, byle popchnąć nas dalej i w miarę szybko staniemy przed końcem tego, co oferuje early acces. Dodatkowo gdzieś ktoś pomylił ciekawe dialogi i głębię charakteru z częstym rzucaniem żarcików i bluzgów. Są pewne perełki, ale teksty zasadniczo robią wrażenie spisanych z podwórkowych przekomarzanek. Nie potrafiłem też przekonać się do wyglądu postaci, lekko przerysowanych i stojących okrakiem gdzieś między realizmem a kreskówką. Taki styl pasuje do luźnych i komediowych scen, ale przy dramatycznych momentach robi się dziwnie. Na szczęście aktorzy głosowi są na wysokim poziomie i trochę ratują niezręczne momenty.

Przesadzona animacja i wymuszony humor źle wróżą, gdy zestawimy je z kolejnym aspektem gry – dosłownie pierwszą informacją, jaką nam obiecują w trailerze – czyli romansami. Normalnie je lubię, nawet jeśli uważam, że w grach RPG wpychane są już na siłę, ale nie wierzę, że tutaj będą udane. Ilość materiałów o romansach na stronie The Waylanders bardziej pasowałaby jednak do dating sima, włącznie ze sztywnym opisaniem preferencji każdego z kompanów. Hej gro, wolałbym zobaczyć to kiedyś w akcji i dać się zaskoczyć, niż po prostu czytać, kto jest zazdrośnikiem, a kto nie. Może jednak to i lepiej, biorąc pod uwagę dziecinną jakość dialogów te opisy mogą oszczędzić nam angażowania się. 

The Waylanders - screen z gry
Pejzaże są śliczne i aż żal ściska, że reszta gry im nie dorównuje.

Nasi kompani (z którymi jeszcze nie porozmawiamy) wędrują po odkrytej mapie i przesiadują regularnie na „Zemście” – statku pełniącego rolę bazy wypadowej i mobilnego domu. Z niego będziemy odbierać ważne zadania i podróżować po irlandzkich krainach. Twórcy powoli poszerzają liczbę pobocznych zadań, ale mają one jakość jak z tanich MMO – np. idź i ubij kilka fal wilków. Jupi.

Lokacje są malownicze i tajemnicze, niestety część tej aury wynika z braku treści. Miłym akcentem są ujęcia kamery wprowadzające w klimat przy pierwszym odwiedzeniu znaczników z mapy, ale w tej fazie tylko podkreśla to pustkę. Nawet w teorii skończone miejsca zostawiają niesmak. Jakby najpierw ktoś machnął widowiskową lokację, a potem ktoś inny dopisał do niej pozbawionego polotu questa, którego wykonamy jednym kliknięciem.

The Waylanders - screen z gry
Pierwszy boss, całkiem imponujący, ale w early acces jego główną bronią są liczne błędy w walce.

Nie mogę z czystym sumieniem ocenić tego indyka. Biedny taki, trzęsie się z zimna, bo goły. Czuję się jednak zobowiązany, skoro trzeba za niego zapłacić. Nawet gdy wziąć pod uwagę, że Gato Salvaje nie są dużą ekipą i wystartowali grę z Kickstartera, lepiej wyglądałaby alfa o połowę krótsza, ale też o połowę bardziej wypełniona treścią zamiast pustymi przechwałkami. Chwilowo jedyną przygodę w The Waylanders mogą przeżyć autorzy, próbując grę w ogóle dokończyć.


SZCZEGÓŁY:
Tytuł: The Waylanders
Wydawca: Gato Salvaje Studio
Producent: Gato Salvaje Studio
Data premiery: 16.06.2020
Dostępne na platformach: PC
Recenzowany egzemplarz: PC – wersja Alfa 0.18

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Sebastian "Kerberos" Luc-Lepianka
Sebastian "Kerberos" Luc-Lepianka
Pod obliczami maski trifaccia kryje się student dziennikarstwa, dumny koci tata, a także pasjonat mitologii greckiej oraz wielu aspektów popkultury. Jak Cerber strzegę swojej kolekcji gier, książek, komiksów, figurek Transformersów i Power Rangers. Kiedy tylko jest szansa, oddaję się urban exploringowi z ekipą Pniak, po drodze próbując głaskać uliczne sierściuchy. Najczęściej gram z padem lub kostkami w garści. Piszę, słuchając muzyki ze starą duszą, a kawałek serca bije w Wenecji.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki