SIEĆ NERDHEIM:

Gdy ekranizacja przerasta oryginał. Recenzja cyklu Misja 100

Okładka tomu I.

Chociaż nie nazwałabym siebie jakąś wielką fanką serialu The 100, to nie ukrywam, że go polubiłam. Jasne, mam swoje uwagi. Ostatnie dwa sezony uważam za mocno przekombinowane, włącznie z finalnym deux ex machina, jednak śledziłam losy tytułowej Setki z niekłamaną przyjemnością.
Z góry założyłam, że skoro serial opiera się na cyklu książek, to lektura dostarczy mi jeszcze lepszych wrażeń. Wiadomo jak jest, czas antenowy nie jest z gumy, widownia ma inne oczekiwania niż czytelnicy, na porządku dziennym są uproszczenia, cięcia, mniej lub bardziej fortunne łączenia wątków czy wręcz kilku bohaterów w jednego. Mając na uwadze powyższe, zawsze zakładałam, że książka jest lepszym i bogatszym medium od ekranowej adaptacji. Jak się jednak okazuje, bywają drastyczne odstępstwa od reguły.

Zdecydowałam się na recenzję zbiorczą całego cyklu, gdyż… cykl to określenie nieco na wyrost. Gdyby nie sztuczki wydawnicze, takie jak kieszonkowy format, zastosowanie dużej czcionki i szerokich marginesów, całość zamknęłaby się w jednym, maksymalnie dwóch, niedużych tomach. Rozbijając ocenę na poszczególne książki, właściwie nie miałabym o czym pisać, nie zdradzając przy tym całej fabuły. W żadnej części nie dzieje się zbyt wiele, a autorka nie rozwija drastycznie swojego warsztatu. Wszystkie książki są napisane równo, ale bez polotu.

Wstępne założenia są takie same w obu przypadkach. Po nuklearnej wojnie Ziemia została całkowicie skażona radioaktywnym promieniowaniem. Garstka szczęśliwców zdołała się uratować, salwując się ucieczką w kosmos, a ludzkość na powierzchni została uznana za wymarłą. Jednak krążąca po orbicie olbrzymia stacja jest rozwiązaniem tymczasowym. Po trzystu latach życia w przestrzeni kosmicznej zapasy żywności i tlenu drastycznie się kurczą, a życie ludzi w Kolonii nie należy do najłatwiejszych. Nierówności klasowe, kontrola urodzeń, racjonowanie zapasów, kary śmierci za coraz mniejsze przewinienia – to wszystko sprawia, że zdesperowana Rada wysyła przymusowo setkę nieletnich więźniów z powrotem na planetę, aby sprawdzić, czy ta nadaje się do ponownego zasiedlenia. Na tym właściwie podobieństwa się kończą.

Sposób funkcjonowania i zasady obowiązujące na stacji to fascynujące tematy, niestety w książce wspominane bardzo enigmatycznie, zazwyczaj przy okazji retrospekcji (które składają się niestety na niemal połowę opowieści). Serial, chociaż też nie rozwija tematu zbyt mocno, robi to jednak sprawniej i przede wszystkim konsekwentniej. Autorka, jeśli chce o czymś wspomnieć, zazwyczaj przerywa akcję i wprowadza długą retrospekcję. Ta zaś i tak skupia się częściej na jakimś romansie, a kwestia dajmy na to   Kodeksu Gai czy niesprawiedliwego systemu sądownictwa zostaje wtrącona mimochodem, jest rzuconym w eter hasłem bez żadnego rozwinięcia. Szkoda, bo uważam, że w sci-fi chociażby sposób funkcjonowania farmy hydroponicznej na statku kosmicznym jest wielce interesującym tematem. W przeciwieństwie do sztywnego dialogu dwojga nastolatków w bibliotece.

Tom II ma najwięcej cech wspólnych z serialem.

Siłą serialu są jego bohaterowie. Nawet jeśli, podobnie jak mnie, drażni kogoś Clarke czy Bellamy, to nie ma problemu z ulokowaniem sympatii pośród wielu innych postaci. Bohaterowie z drugiego czy trzeciego planu są naprawdę charakterystyczni, relacje między nimi rozwijają się dynamicznie i w większości przypadków nawet realistycznie. Postacie dojrzewają z sezonu na sezon, weryfikują poglądy, zmieniają się. Niestety w przypadku pierwowzoru, obok Clarke i Bellamy’ego znajdziemy jedynie kilka osób, jak niewystępująca w serialu Glass i jej ukochany Luke czy syn Kanclerza Wells. Ziemian (niemających niestety praktycznie nic wspólnego z serialową wizją) reprezentuje Sasha i… właściwie tyle. Tytułowa Setka to właściwie bezbarwna masa ludzi robiąca za tło. Octavia, chociaż ma rzekomo 14 lat, jest małą, dość męczącą dziewczynką i jej główną rolą jest popadanie w kłopoty, aby Bellamy mógł raz po raz ratować swoją ukochaną siostrzyczkę. Nikt tam właściwie nic nie robi poza buntowaniem się albo umieraniem. Bell jako jedyny potrafi polować (i wykarmić jednym zającem prawie sto osób), tylko Clarke zna podstawy medycyny, a Wells ma jakieś zdolności przywódcze. Czasem ktoś jest wymieniony z imienia, czy przewija się w kilku scenach, ale trudno mówić o jakiejkolwiek osobowości. Nieliczni antagoniści są tyleż obleśni (KAŻDY w jakiś sposób molestuje kobiety), co nieprzekonujący. Akcja kręci się wokół czwórki protagonistów, a każde z nich jest bardziej irytujące od drugiego. Z czasem kompletnie przestały mnie interesować ich losy i doczytałam cykl z kronikarskiego obowiązku.

Tom III. Najwięcej akcji i najwięcej niedorzeczności zarazem.


Jak zaznaczyłam wyżej, banda nastolatków zostaje wysłana na Ziemię bez absolutnie żadnego przygotowania. Ok, rozumiem, dzieciaki nie miały odbudowywać cywilizacji, tylko być królikami doświadczalnymi, ale naprawdę nikt nie pomyślał o tym, żeby zapewnić im przetrwanie przynajmniej na te kilka tygodni, aby upewnić się, że nie zapadają na chorobę popromienną? W serialu są wspomniane chociażby obowiązkowe lekcje przetrwania. A w książce? Historia i geografia. Naiwne i absurdalne.

Książkom nie pomaga fakt, że cała fabuła zamyka się w jednym miesiącu. Abstrahując zupełnie od siedmiu sezonów serialu, Morgan potrzebowała trzech tomów na tak krótki okres i wypełniła je retrospekcjami, w miarę jak wpadała na nowe pomysły, które musiała jakoś wytłumaczyć. Na domiar złego dopisała tom czwarty, który jest tak kompletnie wyrwany z kontekstu, że trudno nie oceniać go jako typowego skoku na kasę w okresie największej popularności serialu. W efekcie nic się nie trzyma kupy. Zamiast niestrawnego, emocjonalnego koktajlu, wolałabym spójny, dobrze napisany świat przedstawiony i wyrazistych bohaterów. Niestety nie pod tym adresem.

To nie tak, że nic mi się nie podoba. W kilku miejscach Morgan potraktowała swoich bohaterów brutalniej niż scenarzyści, niektóre postacie mają mniej oczywiste motywacje czy niejednoznaczne charaktery. Niestety autorka ma tendencję do zarzucania intrygujących pomysłów lub rozwiązywania ich najbardziej oklepaną i przewidywalną kliszą, a jedyne zaskoczenie wywoływały we mnie idiotyczne decyzje bohaterów (przy czym, rzekomo odpowiedzialny i poważny, Wells junior wygrywa w przedbiegach).
Nawet niektóre wątki romantyczne są rozpisane nieźle, kiedy mają na celu motywację do działania czy wywołanie żądzy zemsty. Morgan jednak kompletnie traci wyczucie, jeśli chodzi o Clarke. Czytanie o jej rozmemłanym na dziesiątki stron trójkącie miłosnym frustruje i wybija z rytmu.

Tom IV, który ciężko nazwać inaczej, niż skokiem na kasę.

Misja 100 to takie niezobowiązujące czytadełko dla młodzieży z subtelną nutą science fiction. Niby jest kosmiczna arka, gdzieś w tle majaczy echo minionej apokalipsy, teoretycznie bohaterowie trwają w poczuciu niepewności i nieustającego zagrożenia. Ale tak naprawdę, zamiast czytać o trudach przetrwania ludzkości, śledzimy dylematy głównej bohaterki, która nie jest pewna, czy tego chłopaka to ona kocha, czy jednak nienawidzi, bo ta kwesta zmienia się dość dynamicznie. Rozterki na temat przeszłości, troska o najbliższych czy wyjątkowa umiejętność popadania co rusz w opresję nie przeszkadzają jej regularnie iść z tym czy tamtym w ślinę, oczywiście dając się na tym przyłapać dla większego dramatyzmu.
Szkoda, naprawdę szkoda, że świetny pomysł został sprowadzony do słabiutkiej teen dramy, ale po przeczytaniu cyklu bardziej doceniam pracę scenarzystów przy adaptacji. Nie uważam również, że książki młodzieżowe są z zasady złe – mamy chociażby, ikoniczne już, Igrzyska Śmierci (w których wątki romantyczne równoważyła akcja i rozbudowany świat przedstawiony). Frustruje mnie robienie z nieźle rokującego sci-fi harlequina w kosmosie.

Niezależnie, czy jesteś fanem serialowego świata The 100, czy lubisz dobre postapokaliptyczne historie, na cykl Kass Morgan po prostu nie warto tracić czasu. Chyba że naprawdę potrzebujesz go nieco zmarnować, a nic innego nie ma pod ręką. Poziomem może nie zabije, ale wielokrotne przewracanie oczami podczas lektury – gwarantowane!

SZCZEGÓŁY:

Cykl: 100
Wydawnictwo: Bukowy Las
Autor: Kass Morgan
Tłumacz: Maciej Studencki, Nina Wum (Tom 4)
Data premiery: 04.02.2015 – 09.09.2018
Gatunek: science fiction, powieść przygodowa
Liczba stron: 264, 232 (Tom IV)
ISBN: 9788364431846, 9788364481840, 9788380740525, 9788380741539

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Katarzyna "Shallaya" Grochulska
Katarzyna "Shallaya" Grochulska
Rąbnięta kocia madka, której życie upływa na negowaniu faktu zbliżającej się trzydziestki. Hobbistycznie kolekcjonuje kolejne gry na kupce wstydu, łudząc się, że może na emeryturze nadrobi. Wychodzi z założenia, że nie ma czegoś takiego, jak „zbyt wiele książek”. Fanka Star Warsów, fantastyki i kiczowatego si-fi lat 80. Pisać lubi prawie tak bardzo jak gotować, a gotować niemal tak samo jak dobrze zjeść. Stroni od rywalizacji, ale jeśli się w coś angażuje, to na sto procent.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + zupełnie inny punkt widzenia w porównaniu do serialu – jako ciekawostka<br /> + mimo wszystko poczytny, każdy tom można połknąć w jeden wieczór</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – bezbarwni bohaterowie<br /> – rozwleczone i nieciekawe wątki romantyczne<br /> – dłużące się retrospekcje<br /> – świat wykreowany przedstawiony po łebkach<br /> – zmarnowany potencjał<br /> – za mało sci-fi w rzekomym sci-fi<br /> – ostatni tom napisany na siłę</p> Gdy ekranizacja przerasta oryginał. Recenzja cyklu Misja 100
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki